Inkwizytor(40)
Gdy skończyłem osiemnaście lat, pierwszej niedzieli sierpnia tysiąc pięćset osiemdziesiątego roku ojciec Piero wezwał mnie do siebie, żeby przekazać wspaniałą wiadomość: miałem opuścić klasztor i udać się do Pizy, gdzie czekał na mnie zakon dominikanów i upragnione miejsce na uniwersytecie. Mój mistrz wykorzystał wszystkie swoje wpływy – nawet tam, gdzie niechętnie go przyjmowano – tylko po to, by taki biedny Genueńczyk jak ja mógł zasiąść w szacownych ławach prze-
121
świetnego uniwersytetu w Pizie, gdzie kształcili się potomkowie najmożniejszych włoskich rodów jak Sforzowie, Doriowie, Medyceusze i Borgiowie. Tam poświęciłem się całkowicie doktoratowi z teologii i filozofii, zrobiłem dyplom w cztery lata i w tym samym czasie przeobraziłem się w kapłana zakonu Świętego Dominika Guzmana. Stałem się dominikaninem, jednym z wielkiej armii braci znanych w świecie jako „kaznodzieje". W wieku dwudziestu dwóch lat wróciłem do Genui i za zgodą mojego zakonu zostałem profesorem u kapucynów, dzięki czemu znów byłem blisko człowieka, który urzeczywistnił wszystkie moje marzenia o rozwoju: mój kochany mistrz Piero Del Grandę.Rozpamiętując te wspomnienia, doszedłem do kościoła, gdzie mój mistrz, żywa relikwia opactwa, przekazywał swe wciąż bojowe przekonania grupie młodych. Z drobnej postaci w brązowym habicie z szorstkiego materiału, przepasanym sznurem, w aureoli zupełnie białych włosów, o twarzy naznaczonej dobrocią i mądrością, biła gwałtowna siła. Nie miałem zamiaru mu przerywać, lecz braciszkowie nalegali i otworzyli drzwi, by zaprowadzić mnie do ostatniego rzędu ławek, skąd wysłuchałem w ciszy kazania starego wielkiego mistrza. Mówił do trzydziestki braci mniejszych i nowicjuszy, zachwyconych gorącą przemową, która bardziej przypominała przestrogę starego bojownika niż homilię.
–Zaprawdę powiadam wam, bracia, że oni wydadzą bitwę i wyjmą broń, bo Rzym jak zwykle nie znalazł innego sposobu, żeby okiełznać ich porywczość. Dominikanie mają po swej strome potężnego sojusznika… Bardzo potężnego… Kogo? spytają najbardziej naiwni i zdziwią się, słysząc śmiałą odpowiedź, że tym sojusznikiem jest sam Wikariusz Chrystusa, papież Klemens Ósmy.
W ławach zawrzało. Piero odczekał chwilę, po czym podjął kazanie, uciszając wszelkie komentarze.
–Kto, jak nie dominikanin, potrafi lepiej rozwiązać problemy dominikanów? – rzekł energicznie Piero, wznosząc ku
122
sklepieniu palec wskazujący. – Myślicie, że Ojciec Święty będzie patrzył obojętnie, jak jego zakon szykuje się do bitwy, która grozi przejściem od spraw teologicznych do cywilnych? Myślicie, że zakon inkwizytorów powierzy arbitraż bezstronnym teologom i narazi się na ryzyko upokorzenia…? Oni zaatakują, tak jak zawsze to robili, i zgniotą swych rywali. Rzym nie zna sprawiedliwości, Rzymem rządzą możni, hołdujący nakazom własnej krwi rodowej i tysiącletniemu zwyczajowi: zniszczyć w zarodku wszelki bunt. W tej sytuacji nasi bracia jezuici są im bardzo potrzebni.Stary kapucyn wziął oddech i połknął ślinę, spojrzał na swoją trzodę i twarz mu się rozpogodziła. Nie zaskoczyło mnie wystąpienie mistrza, bo nie pierwszy raz słyszałem go mówiącego w tym tonie o dominikanach. Ale obecnie – zresztą z jego woli, co zakrawało na paradoks – byłem jednym z nich, nosiłem ich habit, toteż cała ta sytuacja trochę mnie krępowała.
–Heretycy… Niech was nie dziwi to słowo w ustach dominikanów ani to, że rani ono moje serce. Kto mógłby przypuszczać, że ta polemika posunie się tak daleko? Z Rzymu dominikanin Bafiez oskarża o herezję hiszpańskiego jezuitę Molinę, usiłuje obalić jego teorię i skorzysta z pomocy inkwizycji, jeśli zajdzie taka potrzeba, a papież milczy. Jak sądzicie, co pomyślałby Chrystus, gdyby Piotr oskarżył zdrajcę Judasza, że jest heretykiem? Na pewno znacie odpowiedź: Chrystus wiedział, że Piotr nie może być sędzią Judasza, ponieważ najpierw musiałby osądzić sam siebie za to, że zaparł się go nie raz, ale trzy razy. Tak więc kto może być sędzią idei, kto może wymierzać karę ideom? Dominikanie? Święta Inkwizycja? Sam papież…? Spór o de awciliis zaszedł zbyt daleko w moim skromnym mniemaniu. Boski dar łaski nie powinien być przedmiotem sporu. Jesteśmy w stanie łaski, jeśli nasze uczynki tak wyglądają w oczach Wszechmogącego. Co można jeszcze dodać na ten temat?
Piero zrobił krótką pauzę i powrócił do wojowniczego tonu z początku kazania. Słysząc mojego mistrza mówiącego o in-
123
kwizycji jako o instrumencie zemsty w walkach wewnętrznych, czułem się jak człowiek nagle wyrwany z przyjemnego snu; nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby kwestionował pracę Świętego Oficjum. Było to tak, jakbym obserwował moje zadanie z drugiej strony lustra.–Banez interpretuje łaskę w duchu szkoły świętego Tomasza z Akwinu, z kolei Molina pojmuje łaskę tak jak święty Augustyn. Jeden myśli tak, a drugi inaczej, jeden opowiada się za tym ojcem Kościoła, a drugi za tamtym wielkim doktorem. A ja mówię: czy Tomasz jest twórcą łaski? Czy Augustyn jest oficjalnym rzecznikiem Królestwa Niebieskiego? A może Bóg oświecił obu w sprawie dokładnej definicji łaski, żeby przekazali ją niczym jakieś objawienie…? Nie! Dyskutujemy o czystej filozofii, o abstrakcyjnych pojęciach. Kto może z całą pewnością stwierdzić, że łaska jest wstępująca lub zstępująca? Łaska emancypuje się od ludzi i od tych, którzy filozofują na jej temat; łaska jest tylko jedna i całkowicie niezależna od tych wszystkich traktatów, które próbują ograniczyć ją, nadać jedną definicję, w jednym kierunku… To wszystko kłamstwo! Same kłamstwa! Dominikanie nawet nie udają, że chcą szukać prawdy przez dyskusję! Usiłują narzucić swoją koncepcję, wygrać bitwę i zachować władzę… Łaska niewiele ich obchodzi, co widać po ich uczynkach. Ich ludzkie usta nawet nie powinny wymawiać nazwy tego Boskiego daru! I to, moi uczniowie, powinniście sobie dobrze przyswoić, bo wydarzy się to co zwykle…! Wydalą ją z siebie wraz z krwią i nienawiścią, gdyż nie będą mogli jej strawić…! Bo taka jest nasza nieposłuszna, niszczycielska natura, ta sama, która pchnęła nas do przebicia rąk i nóg Naszego Pana Jezusa Chrystusa.