Inkwizytor(156)
–Pozabijałem twych siepaczy, ojcze – powiedziałem, próbując utrzymać się na nogach.
Iuliano był coraz bliżej, widział, że jestem śmiertelnie ranny, i nie powiedział ani słowa. Za to ja mówiłem.
–Nie chcę już walczyć, chcę tylko odejść z tym, co mi się należy – powiedziałem, z nadludzkim wysiłkiem unosząc szpadę. – Teraz ty? Nie zmuszaj mnie, ojcze, żebym i ciebie zabił.
Oczy same mi się zamykały, nie mogłem oddychać. Ledwo
445
trzymałem szpadę, stojąc na trzęsących się nogach. Iuliano zbliżał się nieubłaganie. Szpada wysunęła mi się z rąk i z metalicznym trzaskiem upadła na bruk. Zrobiłem kilka kroków do tyłu i zatrzymałem się. Jednym szarpnięciem ręki wyciągnąłem dagę z ciała, aż zakręciło mi się w głowie od potwornego bólu. Nie wypuszczając jej z dłoni, upadłem na kolana. Pozostałem chwilę w tej pozycji, patrząc na człowieka, który był mym ojcem. Opuściłem głowę, śmiertelnie wyczerpany, otworzyłem zaciśniętą dłoń i sztylet wypadł na ziemię, a zaraz potem padłem do tyłu, na plecy, prosto w kałużę. Nie miałem już na nic sił, nie miałem czym oddychać, bo powietrze nie dochodziło do płuc, błądziłem spojrzeniem po bladym o świcie niebie. Dobiegły końca moje dni. Brudna florencka kałuża, zmieszana z moją krwią, będzie mi całunem. Kardynał przyklęknął i przysunął swoją twarz do mojej.–Przegrałem… – wyszeptałem, patrząc mu prosto w oczy. Nieśmiało dotknął mego czoła, ocierając zeń pot i resztki
krwi.
–Nie powinieneś walczyć z całym światem – przerwał ciszę kardynał.
–Nie powinienem przyjść na ten świat.
–Kto wie… Może to wszystko tłumaczy – odparł Iuliano, odsuwając mi pelerynę, żeby odpiąć od pasa szpady zawiniątko z księgami. Położył je na ziemi, koło mnie.
Ślina zgęstniała w mych ustach; miała więcej krwi niż wody; zaniosłem się od kaszlu i znów spojrzałem na mojego kata.
–Jakie masz wspomnienie swego ojca? – wyszeptałem.
–Jak najlepsze – kardynał pogłaskał mnie po głowie. Uśmiechnąłem się. Strużka krwi spłynęła mi z ust.
–Spłodziłeś mnie dla zimnego, niepojętego świata. Ukradłeś mi wspomnienia… Dałeś mi życie puste, bez ojca… Szkoda, że nie umarłem jako dziecko…
–To wszystko się skończy, Angelo – mruknął kardynał.
446
–Nie zasłużyłem na taką śmierć. Z twojej ręki! – wykrzyknąłem. Iuliano wciąż podtrzymywał mi głowę, lecz jego oczy nie wyrażały żadnego uczucia. – Czy twój ojciec cię kochał? – pytałem w agonii.–Bardzo. Zawsze mnie kochał.
–Kochasz swoją córkę? Iuliano nie odpowiedział.
–Kochasz swoją córkę? – nie ustępowałem. Przytaknął ruchem głowy i stwierdził:
–Jest tym, co kocham najbardziej na tym świecie.
–A ona… Kocha cię? – kontynuowałem.
–Tak…
Spojrzałem na ojca z bólem.
–Ja też chciałem kochać i być kochanym. Tak jak Anastasia. Ale zabiłeś wszystkich, którzy obdarzyli mnie uczuciem. Jestem sam, jestem sierotą. Nie opuszczaj mnie teraz… Na miłość Boską! – Po policzku spływała mi łza. – Nie każ mi umierać samotnie w tej kałuży… zostań ze mną do końca.
Mój ojciec zawahał się chwilę. Nigdy nie pomyślał, że weźmie mnie w ramiona, konającego, i splami się moją krwią, która pochodziła od niego.
–Popatrz na mnie z szacunkiem – poprosiłem. – Tylko teraz, w tym momencie. Bo ty zamkniesz mi oczy.
Drżałem ze strachu i przerażenia przed śmiercią. Iuliano przyjrzał się swoim palcom poplamionym krwią i popatrzył na księgi.
–Synu – powiedział niewyraźnie.
Dusiłem się z bólu. Mój głos stawał się słaby i omdlewający. Czułem ogień w ranach i czarną mgłę przed oczami.
–Umieram. Nie puszczaj mojej głowy. Będę szczęśliwy, jeśli spełnisz tę prośbę.
Kardynał oparł głowę na mojej piersi i wybuchnął gorzkim, bezgłośnym płaczem płynącym z głębi jestestwa. Oddychałem z trudem. W pobliżu dały się słyszeć czyjeś kroki. To Anastasia.
447
Przystanęła nieopodal, zaskoczona i zdyszana. Zanosiła się od płaczu, a mimo to olśniewała urodą wręcz doskonałą. Podeszła do rannego brata i obolałego ojca. Usiadła przy nas w eleganckiej sukni, nie zważając na brudną kałużę, czerwoną od mojej krwi. Popatrzyła na ojca, wtulonego we mnie jak dziecko. Potem zwróciła oczy na mnie.–Wybacz nam, Angelo, wybacz wszystko, co byłe złe. Wybacz, że rozpętaliśmy to szaleństwo.