Reading Online Novel

Inkwizytor(153)



Odpierając jego cios, potknąłem się i upadłem. Gwardzista chciał mnie dobić, ale tylko rozdarł mi pelerynę i trzasnął halabardą o bruk. Tymczasem Wołchowicz natarł tak brutalnie, że zaiskrzyło spod skrzyżowanych szpad, co musiało być widoczne w samym pałacu. Zebrałem się w sobie, żeby stanąć na nogi, i los mi to wynagrodził w dwójnasób. Gwardzista ponownie chybił, usiłując dźgnąć mnie halabardą, i stracił równowagę. Wtedy ja chwyciłem szpadę oburącz, wycelowałem w rękę i trafiłem. Nawet nie krzyknął; podniósł dłoń bliżej oczu i zobaczył swoje trzy palce spadające do fontanny. Krew lała się strumieniami; skorzystałem z zamieszania, żeby poprawić pchnięciem w szyję. Hełm pofrunął, a bezwładne ciało osunęło się do fontanny. Wołchowicz cofnął się. Teraz walka była wyrównana: jeden na jednego.

–Angelo…! Angelo…! – doleciał głos z karocy. Nie byle jaki głos. Wszędzie bym go rozpoznał. Anastasia wyrywała się przytrzymującemu ją Arseniowi i chciała biec do mnie.

–Uciekaj! Zabiją cię!

Desperacki krzyk Anastasii rozproszył moją uwagę i nagle poczułem żar rozlewający się po ciele; Polak skorzystał z okazji, żeby przebić mi udo. Anastasia szalała z rozpaczy, przeklinała Polaka, a ten stał naprzeciwko mnie w postawie gotowości.

–Przepadłeś z kretesem, poddaj się. Jesteś tylko laufrem. Takie figury zwykło się poświęcać w grze o najwyższą stawkę. Mamy ich wiele i poradzimy sobie bez ciebie. Nie jesteś niezastąpiony. Dostaniesz to, na co zasługujesz.





438





–A ty jesteś zwykłym pionkiem… – odparłem uśmiechnięty.Wołchowicz pohamował gniew i mówił dalej, bo coś go bardzo zaintrygowało.

–Dziwne, że panna Anastasia tak się tobą przejmuje. Jak ty to zrobiłeś? Powiedz, jak poskromić taką kapryśną damę, przecież to najlepsza partia we Włoszech. Muszę się dowiedzieć, zanim cię zabiję… Może kiedyś obdarzy i mnie swymi wdziękami.

–Nie spodobasz się jej, drogi Damianie. Ona nawet nie spojrzy na takiego nędznika… Ale podobno jesteś mistrzem szpady. Udowodnij to wreszcie! – rzuciłem prowokacyjnie.

–Zapomniałeś o drobnym szczególe… Twoja noga… To dopiero początek – rzekł uśmiechnięty Wołchowicz, wyciągając ku mnie szpadę.

–Anastasia nie zwróci na ciebie uwagi. Za kogo ty się masz? Jesteś tylko czeladnikiem inwkizytora. Nie wywrzesz na niej wrażenia, choćbyś się nie wiem jak starał. Czym ty możesz jej zaimponować? Niczym, nawet jako mężczyzna… – trafiłem w słabą stronę Damiana. Zaczerwienił się, a uśmiech na jego twarzy przeszedł w grymas wściekłości. – Nie zazna z tobą rozkoszy łóżkowych. Vox populi głosi, że Polacy są w tych sprawach jakoś… niezbyt męscy. Noś zawsze w kieszeni kilka złotych monet, a będziesz miał swą księżniczkę… taką z florenckiego burdelu.

–Zamknij się! – ryknął, podczas gdy cofałem się, utykając boleśnie na jedną nogę.

Fontanna Neptuna była spryskana krwiąj w czerwonawej wodzie unosił się żołnierz twarzą do dołu. Po raz kolejny ludzka krew rozpłynie się w wodach Arno. Rana w nodze obficie broczyła krwią, zostawiając gęste ślady na wybrukowanym placu. Broniłem się, jak mogłem, przed atakami Wołchowicza, który nie dawał mi wytchnienia. Nasze szpady zderzały się co chwila, sypiąc skry i wydzielając metaliczne dźwięki. Rana paliła i kulałem coraz mocniej; już tylko mogłem





439





się cofać, zamiast atakować. Serce łomotało mi w piersi ze zmęczenia i strachu. W uszach rozlegały się głosy Parek, jakby to były ostatnie chwile mego życia. Walcząc, dotarliśmy do stóp posągu Kośmy I na koniu, wzniesionego na cześć ojca obecnego księcia Florencji. Zmęczenie i utrata krwi dały o sobie znać. Poczułem raptowny przypływ słabości i zawroty głowy, kolana ugięły się pode mną; byłem pokonany. Z trudem utrzymywałem się na nogach, ciążyła w rękach szpada skierowana na Polaka. Wyciągnąłem ramię w geście zapraszającym, żeby podszedł bliżej. Liczyłem, że potraktuje mą rękę jako łatwy cel i na nią skieruje pchnięcia. Wtedy ja mógłbym zadać mu z bliska śmiertelny cios bez obawy, że chybię.Polak zaatakował inaczej, niż się spodziewałem. Podszedł, kopnął mnie w ranę tak, że zgiąłem się wpół, jęcząc z bólu, i mimowolnie zasłoniłem udo wolną ręką. Wołchowicz w mig wykorzystał tę niezwykłą okazję. Powietrze przeszył dźwięk stali, zapowiedź pchnięcia, którego już nie mogłem uniknąć. Uderzył mnie przez twarz ostrzem szpady i runąłem jak długi. Leżąc na wpół przytomny, słyszałem bezsilne krzyki Anastasii. Szum w uszach przechodził w gwizd. Oszołomiony, sprawdziłem tylko ręką, czy ucho wciąż jest na swoim miejscu. Od razu poczułem też gorzki smak w ustach i nie wiedząc jeszcze, że straciłem zęby, zacząłem pluć krwią.