Reading Online Novel

Inkwizytor(122)



–„…Słowo wstępne o trudnościach zbywania czarów czarami; Lekarstwo kościelne przeciw inkubom i sukubom; Lekarstwa służące tym, którzy we władzy rozmnażania uczarowani bywają; Lekarstwa służące uczarowanym w miłości albo…" – Evola podniósł oczy znad książki i popatrzył błagalnie. Nie miałem dla niego litości.

–Nie przerywać. Myślicie, że zapomniano dołączyć rozdział mówiący o tym, kiedy można „wypuścić" czarownika? Znam tę książkę na pamięć, mogę wyrecytować każdy fragment jak zdrowaśkę: „Czary to zbrodnia przeciw Majestatowi Bożemu", to cytat z pierwszej części. Jeśli mi nie ufacie, zostaniemy tu tak długo, aż znajdziecie w książce te słowa.

–Ekscelencjo, proszę o wybaczenie. Wszystko przez niedostatek informacji z waszej strony. Nie sprawia mi przyjemności chodzić za wami i wtrącać się do waszej pracy. – Evola próbował się usprawiedliwić.

–Mimo to, wypowiadaliście się na temat czarów jak doktor





350





Kościoła. Czy nie lepiej wetknąć nos w swoje zapiski zamiast w sprawy inkwizytora? Notariusz zamilkł i patrzył na mnie z łagodnością kruka.–Dalej chcecie poznać powody mojej decyzji? – spytałem.

–Tak, ekscelencjo.

–Więc posłuchajcie: Xanthopoulos jest nie tylko zwykłym mordercą; jest tajnym członkiem Corpus Carus i chce mieć te księgi tak samo jak Tami. Właśnie dlatego musi z nami wrócić, żeby złożyć zeznania w Rzymie.

Evola rozdziawił usta i stał tak dłuższą chwilę, zanim wydobył z siebie głos.

–Jak się o tym dowiedzieliście?

–To moja sprawa – odparłem sucho.

Evola nawet nie próbował udawać, że pierwszy raz słyszy nazwę Corpus Carus.

–Jestem zaskoczony, ekscelencjo. Naprawdę zaskoczony. Przez chwilę myślałem…

–Mało brakowało, a pomoglibyście się wymknąć jednemu z głównych sprawców tego całego galimatiasu – przerwałem notariuszowi. – Na przyszłość proszę nie przeszkadzać mi w pracy. A teraz sprawdźcie, czy wszyscy zatrzymani są gotowi do podróży, tak jak poleciłem kapitanowi Martinezowi. Wrócimy do tej rozmowy na statku. Udaremniłem tajny spisek przeciwko inkwizycji. Mam wam dużo do opowiedzenia. Ale nie teraz. Heretycy dopiero co dali się złapać na moją przynętę i muszę mieć jeszcze trochę czasu, żeby się nie wymknęli…

–Przepraszam, ekscelencjo, myliłem się co do waszej osoby, bardzo się myliłem.

–Nie ufacie mi?

–Nie zawsze – wyznał Evola. Po jego spojrzeniu widziałem, że zaczyna traktować mnie z szacunkiem. Postanowiłem go wypróbować.

–Brat nie jest jedynym wiernym sługą Rzymu. Nawet nie najwierniejszym. To mnie powierzono tę misję. Proszę o tym nie zapominać. Ani o tym, że ktoś z Corpus Carus próbował





351





mnie zabić na statku. Niech brat powie, jest brat gotowy na* wszystko dla Świętej Inkwizycji? Umrzeć za nią?–Umrzeć i zabić, ekscelencjo. Tak, jestem gotów. Uśmiechnąłem się. Wiedziałem, że mówi prawdę, bo tak

postąpił z tymi, których podejrzewał. Taki mały, a taki mściwy.

–Jesteście wątłej postury, a zapału w was tyle, że starczyłoby dla całej armii.

–Moja twarz zawsze budziła szykany i odrazę. Wszyscy się ode mnie odsuwali. Przyzwyczaiłem się do samotności i już mnie nie przeraża. Otrzymałem konkretne polecenia w związku z tą wyprawą i wykonam je. Jeśli trzeba, zmierzę się z masonami, czarownikami i z samym diabłem. W pojedynkę. Jak zwykle do tej pory. A teraz wreszcie z wami…

–Porozmawiamy na statku – powtórzyłem. – Będziemy mieć więcej czasu na nasze sprawy.

–Co zrobimy z masonami? – spytał Neapolitańczyk.

–Zamkniemy ich w zęzie – powiedziałem z westchnieniem, spoglądając przez okno. – Muszę jeszcze wyciągnąć sporo rzeczy z Tamiego. Coś wam powiem, zdołałem go przekonać, że jestem jednym z nich.

Evola uśmiechnął się.





XIX

ZARAŹLIWY PRZEJAW

ŚWIĘTOKRADZTWA



50





Mimo pesymistycznych przewidywań nie sądziłem, że powrót zabierze nam aż osiem długich miesięcy. W życiu nie widziałem i nie zobaczę czegoś takiego, co najbardziej przypominało piekło. Spadło na nas multum problemów z powodu burz, które nękały nasz galeon, doprowadzając go do bardzo złego stanu. Ledwie minęliśmy wyspę Trinidad, morze pokazało nam swą dzikość, okrutną jak najgorszy koszmar senny i bardziej perwersyjną niż najśmielsze wyobrażenia. Przez trzy dni i trzy noce niebo było czarne jak węgiel, a fale pieniły się od wściekle dmących wiatrów. Rzucało nami jak statkiem Jonasza. Bałem się o swe życie, nie przeczę, ale nie szalałem z przerażenia jak reszta załogi, która przeklinała moją obecność i winą za burzę obarczała nieznane księgi znajdujące się w mojej kajucie pod ciągłą strażą. Ci dzielni marynarze byli tak przesądni jak prostytutki z genueńskich burdeli. Bezpośrednim skutkiem burzy było zniszczenie wyższego masztu i prawie całego ożaglowania oraz utrata stera, co sprawiło, że dryfowaliśmy na pełnym Morzu Karaibskim przez cały dzień.Na szczęście dragi galeon „Catalina Nina" podholował nas do wyspy Trinidad. W bezpiecznym porcie liczyliśmy straty: