Reading Online Novel

Inkwizytor(99)



–To chwalebne troszczyć się o nasze dusze, drogi księże, ale musi być jeszcze inny powód, dla którego chcesz opuścić statek.

–Nie znam tej ziemi, ekscelencjo. Chciałbym poznać – odpowiedział bez wahania.

–A więc zwykła ciekawość?

–Ciekawość i fascynacja… W Europie dużo się mówi o tych krainach. Podobno mają wiele uroków w sensie doczesnym, a także duchowym. To grzech, być tak blisko i nie skorzystać z okazji, żeby je poznać dokładnie.

–Widzę, że ma ksiądz ducha poszukiwacza przygód i odkrywcy. Jak Marco Polo albo mój rodak Krzysztof Kolumb.





284





–Możliwe, ale największego odkrycia dokonałem już dawno.–Można wiedzieć co to takiego? – zapytałem z najwyższym szacunkiem.

–Oczywiście, ekscelencjo. To Chrystus. Nasz Pan. Spodobał mi się ten prosty człowiek; dzięki niemu przez

chwilę czułem się w zgodzie sam ze sobą, co potrafi docenić tylko ktoś udręczony przez samotność, tak jak ja od początku tej podróży.

–W porządku, proszę księdza, cieszę się, że mogę spełnić takie życzenie. Nie chcę, byś „grzeszył" z mej przyczyny. Zobaczysz mityczne ziemie Nowego Świata.

–Ekscelencja jest dla mnie bardzo dobry.

To powiedziawszy, kapelan się pożegnał i wyszedł z mojej kajuty. Ani on, ani ja nie wiedzieliśmy, że widzimy się po raz ostatni i że to było jego ostatnie życzenie.

Następnego dnia rano ciało kapelana leżało w prochowni bez oznak życia. Wciśnięty między beczki prochu tęgi ksiądz Valerón znalazł taką samą okrutną śmierć jak kucharz i medyk; wyglądało na to, że diabeł załatwia jakieś osobiste porachunki z zamordowanymi. Na jego twarzy zastygł wyraz paniki jak u poprzednich dwóch ofiar, oczodoły były puste, a język obcięty. Znów ten widomy znak diabła i dziwna zagadka, niepojęta jak sama śmierć.

Panika powróciła na statek. Ksiądz Valerón Velasco padł ofiarą samego Szatana, ponieważ człowiek uchodzący dotychczas za mordercę pozostawał w zamknięciu i nie mógł popełnić tej zbrodni.

Diabeł ponownie objawił swą obecność.





37





–To niemożliwe. Strażnik ani na chwilę nie spuścił oka z celi. Moi ludzie przysięgają, że więzień spędził całą noc





285





w lochach. Co tu się dzieje? Chyba nie przeszedł niewidzialny przez kraty? – Kapitan Martinez nie ukrywał zdumienia.Zaprosiłem go do swej kajuty, żeby przedyskutować to zajście i przekazać plan sytuacyjny świątyni pod wezwaniem Świętego Stefana, bo niewiele czasu pozostało do zejścia na ląd.

–Prawdopodobnie jest niewinny – stwierdziłem bez wahania.

–Wasz mnich powiedział, że to czarownik. Mógł zabić poprzez czary… – Martinez wolał takie rozwiązanie, niż przyjąć, że prawdziwy morderca swobodnie porusza się po statku od wielu dni.

–Może i czarownik, ale nie zabił – zapewniłem.

–Na Boga, przecież usiłował was zabić! I waszym zdaniem, on nie ma nic wspólnego ze śmiercią kapelana! – zawołał zdesperowany Martinez.

–Być może ma wspólnika. Ale jestem pewien, że Xan-thopoulos nie zamordował księdza Valeróna.

–To pogarsza sprawę – mruknął Martinez ze spuszczoną głową.

–Ewentualny wspólnik pewnie też jest czarownikiem – dodałem szeptem – i może zaatakować nas na lądzie.

–Wzmocnię wasze straże, ekscelencjo – zapewnił Martinez.

–Mam do pana pełne zaufanie, panie kapitanie Martinez. A co będzie z Xanthopoulosem? Kto się nim zajmie, jak my wysiądziemy? – spytałem.

–Zabierzemy go ze sobą – rzekł kapitan świadom, że nie spodoba mi się ta odpowiedź. – Przekażemy go władzom cywilnym w Asunción. Admirał Calvente nie zgodziłby się go zatrzymać za żadne skarby się świata. Dobry Boże! Nie życzę nikomu takiego pasażera na gapę.

–Jaka jest wersja admirała w kwestii zgonów? – dopytywałem.

–Xanthopoulos jest winny i pójdzie pod sąd w Asunción.





286





–A co z kapelanem? – zdziwiłem się, bo tej śmierci nie można było przypisać Xanthopoulosowi.–Oskarża się go również o zamordowanie księdza Valeró-na. Nie można zostawiać tej kwestii otwartej – powiedział Martinez chyba nie do końca przeświadczony o słuszności decyzji admirała.

–Panie kapitanie… mam prośbę. – W czasie długiej podróży przekonałem się, że można mu zaufać.

–Dla was wszystko, ekscelencjo – odparł kapitan uprzejmy jak zwykle.

–Czy mógłby pan tak zrobić, żebym nie musiał patrzeć na Xanthopoulosa? I proszę dopilnować, żeby był dobrze strzeżony.