Reading Online Novel

Inkwizytor(95)



Wyraz twarzy Giovanniego był ewidentnym dowodem na to, że chłopak padł ofiarą oszustwa. Otworzyłem mu usta i obejrzałem język: był opuchnięty, siny od trucizny. Cztery czy pięć świeżych plam nasienia wokół bioder świadczyło, że ostatnie chwile jego życia należały do kogoś o umyśle diabelskim, libertyńskim i zbrodniczych. Kiedy zjawił się opat Lanvaux, nie miałem już żadnych wątpliwości.

–To straszne, ekscelencjo! – zawołał starzec, wchodząc do alkowy.

–Gorzej być nie może, wielebny opacie…

Vincent Lanvaux spojrzał z zażenowaniem na ciało Giovan-niego i przeżegnał się.

–Oszukano go – powiedziałem. – Otruto i skradziono naszą księgę.

–Kto…? Na miłość Boską… kto mógł to zrobić?

–Czarownica – odparłem niechętnie.

–Niemożliwe. Trzymamy ją w sekretnym więzieniu. Prze-





273





cież to niemożliwe, żeby dokonała takiego „wyczynu" i wróciła do zamkniętej celi – powiedział skonsternowany opat.–Nie mówię o madame Tourat, tylko o jej pupilce.

–Ależ ekscelencjo, młodą też zamknęliśmy – zaznaczył opat. – Wykluczone, żeby zerwała sztaby i włamała się do sekretnej komnaty.

–To nie ona się włamała, tylko umysł mojego notariusza – powiedziałem z przykrością. – To on wypuścił ją z więzienia i utorował drogę do księgi czarów. Uwiodła go. Widocznie chciał ponownie zmierzyć się z własną słabością i przegrał z największym wrogiem mężczyzny: z lubieżną żądzą. Dała mu się napić mikstury z Montpellier, choć nie wiem, jak zdołała ją przemycić. Magiczny wywar podniecił go do tego stopnia, że stracił kontrolę nad sobą i stał się bezwolny. Młoda wiedźma przekonała mojego notariusza, żeby ją uwolnił i zaprowadził do sekretnej komnaty. Obiecała, że mu się tam odda, i zrobiła to, ale najpierw podała mu zbyt dużą dawkę wywaru, żeby go wykończyć.

–Jak mogła uciec w środku dnia, nie zwracając niczyjej uwagi? – dziwił się opat.

–W habicie mojego ucznia. Przebrała się za niego. Kto by kontrolował mnichów wchodzących i wychodzących przez główne drzwi?

Opat spojrzał na mnie. Potem poprosił swoich zakonników, żeby opuścili pomieszczenie, i zamknął drzwi.

–Ekscelencjo – powiedział, opuszczając ze zmartwienia głowę – wróciliśmy do punktu wyjścia.

–Księga nie może być daleko. Odnajdę ją i nową właścicielkę – obiecałem.

–Oby tak się stało, żeby już więcej nikomu nie szkodziła. I nie zabijała. – Opat zamilkł i wyszedł, zostawiając mnie samego z nieszczęsnym Giovannim.

O zmierzchu na przedmieściach Awinionu spaliliśmy grzesznice. Madame Tourat poddała się z rezygnacją swemu przeznaczeniu, lecz ucieszyła ją wieść o ucieczce ulubionej pupilki





274





z księgą zaklęć. Razem z nią na stosie była dziewczynka, z którą najpierw spółkował Giovanni. Płakała żałośnie, że przyszło jej umierać tak młodo, w wieku trzynastu lat. Ale kat się nie zawahał. Wykonał swe zadanie i wkrótce drwa buchnęły czerwonym, oczyszczającym płomieniem, który lizał ciała skazanych. Zazwyczaj nie oglądałem egzekucji, ale tym razem zostałem do końca. Chciałem zobaczyć, jak płonie twarz czarownicy i ukoić ściskający mi serce żal – nie modlitwą, lecz zemstą. Kiedy płomienie wdarły się w ciało, czarownica z Montpellier, madame Tourat, która przywiodła do zguby tylu wiernych, zaczęła wić się jak żmija – bo wszak nią była – i wydawać przeraźliwe krzyki bólu, skierowane ku niebiosom. Na nogach porobiły jej się pęcherze, a na twarzy zmarszczki. Cała skóra kurczyła się i rwała jak pergamin. Brzuch popękał, odsłaniając wnętrzności. Raptem wrzaski ustały, a ja odwróciłem twarz. Ciało dalej paliło się na milczącym stosie.W ten sposób dobiegł końca z mojego wyroku żywot madame i jej młodziutkiej uczennicy. Tego samego popołudnia spoczął w chrześcijańskim grobie mój notariusz Giovanni D'Orto, którego największym grzechem była żądza cielesna. Gdyby nie był moim uczniem, być może (choć kto to wie) nie znalazłby śmierci na nieprzychylnej ziemi południowej Francji. Przez wiele lat myśl ta ciążyła mi na sercu i spędzała sen z powiek. W te bezsenne noce obwiniałem się o to, że dusza Giovanniego zwiędła, jeszcze zanim rozkwitła.

Uczennicą, która wyrwała mi się z rąk i nie zdołałem jej dopaść mimo największych wysiłków, była Isabella Spaziani, wiedźma z Portovenere. Ona też już dokonała życia, choć nie z mojej ręki.

W kajucie zabrzmiało mocne pukanie do drzwi. Młody Andreu przyszedł zapytać, czy zamierzam iść na kolację z oficerami, czy zjem sam w kajucie. Zdecydowanie wolałem nie wychodzić, a młody Katalończyk przyjął to ze zrozumieniem i dał dowód swej spontaniczności.