Reading Online Novel

Inkwizytor(100)



–Sprawa załatwiona. Ekscelencja nawet nie zauważy jego obecności. Moi żołnierze zadbają, żeby nie wchodził wam w oczy.

–Bardzo pan miły, kapitanie. Dziękuję. Ile zajmie nam podróż do miejsca zaznaczonego na mapie?

Podałem mapę, którą kapitan od razu rozłożył na biurku. Wpatrywał się uważnie, wodząc palcem po szlaku na papierze. Kartografia nie grzeszyła precyzją, zwłaszcza w przypadku świeżo okrytych lądów, ale miałem nadzieję, że watykańscy kartografowie tym razem przyłożyli się szczególnie i sporządzili mapę z dokładnością równą ich ciekawości dla ziemi na końcu świata. – ^

–Dzień albo dwa, nie potrafię powiedzieć dokładnie – kalkulował kapitan.

–Aż tyle? Na piechotę?

–Może dłużej. Przyznam się wam, ekscelencjo, że nigdy nie widziałem tak gęstej dżungli. Od kilku dni obserwuję zarośla na brzegu rzeki. Roślinność wypełnia każdą wolną szczelinę. I to może nam utrudnić podróż wbrew moim optymistycznym prognozom.

–Trudno. Mam nadzieję, że po tej podróży obaj dostaniemy kilka wolnych dni na wypoczynek – powiedziałem, żeby nadać rozmowie lżejszy ton.





287





–O niczym innym nie marzę. Dałbym sobie uciąć palec od prawej ręki za jeden dzień na mojej ziemi w Benajarafe.Spojrzałem na kapitana i pomyślałem, próbując jednocześnie zagłuszyć sumienie, że ja dałbym sobie uciąć całą dłoń za jedną godzinę z Raffaella.

–Ekscelencjo? – cichy głos Martineza wyrwał mnie z marzeń.

–Benajarafe – rzekłem natychmiast, nadrabiając miną – gdzie to jest?

–Niedaleko Malagi, na wybrzeżu Andaluzji. Pięknie tam, możecie mi wierzyć.

–Ma pan szczęście mieszkać w takim miejscu. Muszę zajrzeć do Benajarafe, jak będę w Hiszpanii – powiedziałem z ciepłym uśmiechem.

–Będę zaszczycony, mogąc Waszą Ekscelencję gościć u siebie – powiedział Martinez, dając jeszcze jeden dowód swych znakomitych manier.

Następnie – wciąż z eskortą straży, którą przydzielił mi kapitan – przeszliśmy do mesy, gdzie admirał wydawał ostatnią kolację na pokładzie. Nazajutrz mieliśmy wreszcie stanąć na twardym gruncie, a ziemia w sugestywnym kolorze brązu była pełna obietnic.





CZĘŚĆ TRZECIA





KSIĘGI ODNALEZIONE

XIV



CZUWANIE



38





Lądowanie przebiegło szybko i sprawnie przy pierwszych brzaskach dnia, wszyscy bowiem odzyskali energię i chęć do pracy. Przez dwa miesiące życia w izolacji od świata, jeśli nie liczyć kilku godzin spędzonych na Wyspach Kanaryjskich, staraliśmy się usunąć z myśli obraz ziemi, przygnębieni monotonią bezmiaru wód, wycia wiatru i pustego horyzontu. Szczególnie dawało się to we znaki żołnierzom Martineza, którzy nie mogli się już doczekać, by swobodnie pomaszerować przez łąki, rzecz na pozór trywialna, ale bezcenna dla jeńców morza żyjących wspomnieniami. Życie wracało do normy, bo nikt, kto nie jest zawodowym marynarzem, nie przepada za spaniem w hamakach i walką z pchłami. Chodzenie po ziemi było czymś wspaniałym i każdy na swój sposób cieszył się tym darem, odkrywając na nowo jego uroki.Martinez galopował po plaży na grzbiecie czarnego rumaka w bogatej zbroi osłaniającej pierś i ramiona, wymachując szablą ze złotą rękojeścią. Peleryna powiewała w rytmie końskich kopyt i przy silniejszych ruchach odsłaniała na plecach kapitana dwa długie pistolety ze zdobionymi kolbami. Jeszcze tylko sztylet w cholewie długich butów, a byłby najlepiej uzbrojonym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek widziałem. Razem z nim opuścił statek oddział walecznych żołnierzy z muszkietami.





291





Wolno stąpaliśmy po nowej ziemi. I stopniowo odkrywaliśmy przeróżne niespodzianki, jakie zgotowała nam dżungla.Uroki stałego lądu szybko okazały się złudzeniem, płonną, krótkotrwałą nadzieją, bo niebawem stało się jasne, że jeden stan izolacji zamieniliśmy na inny, a stare kłopoty na nowe, jeszcze gorsze. Teraz atakowały nas nie pchły, tylko setki komarów wielkich jak ptaki i bezczelnych jak wampiry. Męczył stęchły zapach zwierząt jucznych i smród ich odchodów. Nie mówiąc już o duszącym upale: powietrze było tak nagrzane, że nie dawało się nim oddychać. Każdy napój wyglądał jak zupa, woda gęstniała, likiery fermentowały, a wina nabierały konsystencji sosu. Wszędzie pot, nic tylko pot i mało ciekawy pejzaż, bo w dżungli wszystkie drzewa były takie same i to, co na początku podziwialiśmy z zachwytem, z czasem nam się opatrzyło i znudziło jak oglądanie ziaren ryżu w garnku.

Niewiele wiedziałem o tej ziemi, a jeszcze mniej o jej mieszkańcach. Od czasu do czasu migały wśród zarośli sylwetki tubylców i rozlegał się świst strzały wymierzonej przeciwko wszystkiemu, co się rusza i co ma inny niż ich kolor skóry. Starzy żołnierze opowiadali, iż niektóre plemiona są tak żarłoczne, że nie gardzą nawet zbroją. Przekazywano sobie te wyssane z palca historie po to, by po powrocie do Europy opowiadać je w tawernach, ciesząc się przez kilka godzin podziwem pijaczków i prostytutek.