Inkwizytor(82)
Admirał Calvente bardzo dobrze wiedział, co oznacza śmierć na statku; wiedział, że wszyscy marynarze, nawet najwięksi awanturnicy, są niezwykle przesądni. Wiedział też, że roztrząsanie tej sprawy obniży morale załogi, źle wpłynie na dyscyplinę i pracowitość.
–Wykrycie mordercy to kwestia kilku dni. Przecież nie może wiecznie się ukrywać – stwierdził stanowczo, uznając rozmowę na ten temat za zakończoną. W każdym razie będę mieć baczenie na pasażera z zęzy.
Kolacja zakończyła się w takim samym nastroju, jak się zaczęła: wszyscy byliśmy niespokojni i pełni wątpliwości. Martinez, odpowiedzialny za moje bezpieczeństwo, obiecał jeszcze tej nocy postawić straż przed moją kajutą i u notariusza.
32
Tej nocy, w kajucie zamkniętej na klucz, nie zmrużyłem oka. Próbowałem zasnąć, zgasiłem świecznik, wierciłem się w ciepłym łóżku, robiłem wszystko, żeby się odprężyć, ale sen nie nadchodził. Chciałem nawet wyjść na pokład i pospacerować… Co za szalony pomysł…! Szybko zrezygnowałem, kiedy uzmysłowiłem sobie, że morderca czai się w jakimś zakamarku. Spokoju nie dawała mi także myśl o Evoli oskarżającym mnie wobec wszystkich w tak dwuznaczny sposób, jakbym to ja był głównym podejrzanym. Postanowiłem szukać ratunku w grap-pie, która coraz częściej służyła mi za lek w tej długiej podróży. Usadowiłem się w łóżku z butelką i rozglądając się po pogrążonej w półmroku kajucie, zatrzymałem wzrok na kufrach. Moje rzeczy, cel wyprawy, kłamstwa, Raffaella, listy od mistrza i Anastasii, które zaginęły zaraz pierwszego dnia podróży. Pewnie gdzieś upadły, kiedy zdejmowano ze mnie pobrudzone
238
od wymiotów ubranie, a potem przeniesiono do ładowni. Szukałem bez powodzenia, gdy odebrałem oczyszczone ubranie, ale szybko o nich zapomniałem, mając głowę zajętą czym innym, i dopiero teraz po paru głębszych łykach grappy znów mi się przypomniały. Odstawiłem butelkę na podłogę, zapaliłem świecznik i lekko zawiany, zabrałem się do przesuwania kufrów i paru innych mebli, które stanowiły skromne wyposażenie kajuty. Dzięki tej szczególnej percepcji, jaką daje alkohol, w pewnej chwili zauważyłem wystający spod jednego z kufrów skrawek białego papieru. Znalazłem! Leżały w szparze między deskami podłogi. Wyjąłem je stamtąd wielce rozradowany; list Piera ucałowałem i schowałem do kufra z książkami, żeby się znów gdzieś nie zawieruszył, bo zgodnie z zaleceniem miałem go otworzyć dopiero na ziemiach wicekrólestwa.Kopertę z listem Anastasii przysunąłem bliżej światła, zerwałem pieczęć i wyjąłem zapisaną kartkę. Poprawiłem poduszkę, żeby było mi wygodniej, i pociągnąwszy nowy łyk z butelki, zacząłem czytać:
Angelo, pisze do Ciebie, bo cały czas myślę o Tobie. Mam nadzieję, że przyjmiesz to jako list od kobiety, a nie córki swojego superiora. Czytaj z ufnością i zaakceptuj mnie.
Papier rozsiewał delikatną woń perfum, mimo że długo leżał na podłodze. Był to przyjemny zapach i muskał mój nos jak miły oddech damy. Anastasia pisała prosto, bez zbędnych formalności i protokołu, spontanicznie zwracała się do mnie per ty, co w jakimś sensie mi schlebiało, ale też było podejrzane. Ta rzekoma siostrzenica kardynała była klejnotem w koronie starego rodu Iuliano w. Kardynał wykorzystywał ją często w interesie rodziny jako broń dyplomatyczną, i to, zdaniem wielu osób, broń wielce skuteczną, gdyż ta dama z florenckiej arystokracji miała tyle swady i uroku, że uległyby jej nawet rzeźby greckich bóstw z kolekcji Uffizich.
239
Genua, 30 listopada 1597Jakaś dziwna siła każe mi napisać ten list i nie zważać na formalności. Wybacz więc, proszę, śmiałość i ten szczególny ton, zbyt konfidencjonalny. Przyjmij to jako przejaw mojego niepokoju; tylko w ten sposób mogę przekazać Ci ważne informacje.
Jest późna noc. Piszę przy świeczce, przy cudzym biurku w Nuncjaturze Apostolskiej w Genui, gdzie zatrzymałam się po ceremonii autodafe. I po spotkaniu z Tobą.
Przypomniałem sobie to spotkanie i przyjemność, jaką sprawił mi, w tym dniu pełnym cierpienia, niepokoju i tajemnicy, widok jej wdzięcznej postaci. Przypomniałem sobie, nie bez wstydu, mój wzrok utkwiony w dekolcie szczodrze odsłaniającym piersi Anastasii, zachwyt nad pięknym kształtem ramion i szczupłych bioder. I te zielonoszare oczy, mieniące się jak szmaragd w blasku ognia. Wypiłem jeszcze jeden łyk grappy, która płonęła w gardle i podsycała szalone myśli.
Czy nie byłoby Boskim darem mieć ją koło siebie w łóżku? Oczywiście, że tak! A jakże niezwykłym doświadczeniem musi być poznawanie jej ciała… Dotykać obfitych piersi, zamykać je w dłoniach, doznawać najszlachetniejszych i najbardziej zdeprawowanych uczuć… Jej kibić… Któż oparłby się kapryśnym, rozkołysanym ruchom bioder córki kardynała! Któż nie chciałby spłynąć strumieniem satysfakcji w jej łonie, a potem podziwiać tę nieskalaną twarz, która tchnie spokojem. Czy ktoś chciałby wyprosić ją z łóżka zaraz po stosunku jak jakąś ladacznicę? O nie! Chciałoby się ją zatrzymać, podziwiać i pieścić, jak złotnik pieści najcenniejsze klejnoty.