Reading Online Novel

Inkwizytor(53)



–To fascynujące! Naprawdę fascynujące, ekscelencjo DeGrasso! – zawołał gruby Giuseppe Arsenio, schodząc do mnie ze swojej trybuny.

Nie był sam, towarzyszyła mu piękna dama. Uśmiechem odpowiedziałem na komplement. Arsenio był zasobny i miał miłe rysy twarzy, nic więc dziwnego, że zawsze widywano go z pięknymi kobietami. Ale osoba towarzysząca mu jak cień nie wyglądała na kolejną kurtyzanę; była zbyt wykwintna i delikatna. I nie pomyliłem się. Zauważywszy me spojrzenie, Arsenio pospieszył z prezentacją.

–Pozwólcie przedstawić sobie pannę Anastasię. Przybyła z orszakiem florenckim, żeby wziąć udział w Sermo.

–Bardzo mi miło – rzekłem, całując delikatną dłoń. Odpowiedziała uśmiechem.

–Panna Anastasia od dawna interesuje się czarownicą z Portovenere – ciągnął Arsenio. – Właśnie spytała mnie,





156





czy znam inkwizytora prowadzącego tę sprawę, przeto nie miałem innego wyjścia, jak podejść i dokonać prezentacji. Wiem, że nie jest to zbyt stosowny moment, ale panna Anastasia zostaje w mieście bardzo krótko.Miał rację; trudno znaleźć gorszy moment do rozmowy. Procesja dawno już wyszła i powinienem podążyć czym prędzej na plac straceń… Jednak skłamałem.

–Każdy moment jest dobry, aby poznać tak piękną i elegancką damę.

Uśmiechnęła się i powiedziała:

–Skąd tyle galanterii u człowieka, któremu zarzuca się chłód i powściągliwość… Jestem doprawdy zaskoczona, ekscelencjo DeGrasso.

–Chłód to cecha kamieni – odparłem zręcznie – ale w jednym muszę przyznać pani rację. Jestem powściągliwy, kiedy wzywają mnie obowiązki, lecz proszę odwiedzić mnie w klasztorze, jeśli pani pragnie. Wtedy przekona się pani, że znajdę czas, aby przyjąć i wysłuchać tak miłego gościa.

Wikary Rivara stanął koło mnie i z charakterystyczną dla siebie dyskrecją dawał wzrokiem znak, że pora ruszać. Anastasia doskonale wyczuła moje położenie i nie zwlekała z odpowiedzią.

–Będzie to dla mnie zaszczyt. Cieszę się, że was poznałam, ekscelencjo DeGrasso. Zapewniam, że się jeszcze odezwę, może nawet niebawem.

Uśmiechnąłem się i powtórnie ucałowałem jej dłoń. Ale zanim ruszyłem w kierunku placu straceń, zapragnąłem dowiedzieć się o niej czegoś więcej.

–Proszę wybaczyć moją niedyskrecję… Jakie jest pani nazwisko rodowe?

–Iuliano – odpowiedziała zdziwiona. – Naprawdę nie wiedzieliście?

Nie zdołałem ukryć zaskoczenia.

–Jestem siostrzenicą kardynała Vincenza Iuliana, Superiora Generalnego Inkwizycji – wyjaśniła Anastasia.





157





–Nie wiedziałem, pierwszy raz słyszę, że kardynał ma tak piękną siostrzenicę.Przyjęła to z uśmiechem. Pożegnałem się pospiesznie, pozostawiając ją na placu z opiekunem. W całym Rzymie mówiono, że kardynał Iuliano ma nie siostrzenicę, tylko córkę, której zazdrośnie strzeże pod inną parantelą. Wtedy zobaczyłem japo raz pierwszy, a teraz zastanawiam się, czy nasze zapoznanie było znakiem łaski czy przekleństwem, z którego nie otrząsnąłem się do końca moich dni. Jednak początkowo wydawało mi się jedynie, że ta frywolna dama pragnie poznać bliżej słynnego Czarnego Anioła. Jak bardzo się myliłem…





21





Plac straceń był usytuowany na równinie, znanej mieszkańcom Genui jako „esplanada zamku". Skazańcy, osoby towarzyszące i gapie przebyli całą drogę pieszo, wlokąc się w tumanach kurzu za widocznym z daleka zielonym krzyżem inkwizycji, wzniesionym wysoko jak sztandar zwycięskiego wojska, który pokazywał, że dobrze być spod tego znaku i źle mu się sprzeciwić. Przedstawiciele Republiki Genueńskiej, orszak biskupów i goście z sąsiednich księstw oraz republik przebyli ten odcinek w powozach lub konno, nie narażając się na zmęczenie, będące udziałem wędrowców, ani na powiew mroźnego wiatru znad morza. Zamierzali obserwować widowisko z okien powozów, racząc się przekąskami i ciepłym jerezem.Na placu straceń ustawiono w jednym szeregu cztery pale. Wokół każdego ułożono stos drewna. Strażnicy i kaci biegali od jednego do drugiego, żeby przywiązać skazanych. W pobliżu kłębił się tłum, a ci z pierwszych rzędów bronili zębami i pazurami swego miejsca. Rozpalone pospólstwo nie przestawało złorzeczyć i opluwać przestępców.

Gdy znalazłem się na esplanadzie, w kolanach trzeszczało mi jak w starym drzewie i byłem tak wyczerpany, że ledwo





158





mogłem wyszeptać Zdrowaś Mario przed roznieceniem ognia. Gianmaria przestał lamentować, kiedy trzej grubi strażnicy przynieśli go pod słup. Siedział na ziemi i czekał, aż go przywiążąj z wyrazu twarzy nie przypominał istoty ludzkiej. Inni skazańcy byli już przywiązani do swych słupów sznurami długo moczonymi w wodzie, żeby nie spłonęły przed czasem. Po przywiązaniu Gianmarii kat czekał, aż przystąpię do ostatniego przesłuchania złoczyńców; był to gest miłosierny, aby oszczędzić im długiej męki w płomieniach i pozwolić na szybką śmierć przez uduszenie garotą. Podszedłem więc do Jaimego Alvarada, który czekał przy pierwszym słupie.–Czy żałujesz za swe grzechy i wyznajesz wiarę w Kościół? Przyjmujesz przed śmiercią Chrystusa jako Zbawiciela? – zapytałem, czyniąc znak krzyża.