Madame Tourat odetchnęła z ulgą, nie czując narzędzia tortur w odbycie.
–Macie, co chcieliście. Co teraz będzie ze mną? – spytała czarownica.
Rzuciłem jej zdumione spojrzenie i odpowiedziałem:
–Czyżbyś sądziła, że to koniec przesłuchania? Takie mam wrażenie – oznajmiłem, patrząc jej prosto w oczy.
–Dostaliście księgę. Jeszcze wam mało? – spytała czarownica. Z jej oczu wyzierał strach.
–Koniec bólu nie oznacza końca śledztwa. Nie należy mylić tych dwóch rzeczy. To duży błąd…
Czarownica zmarszczyła czoło i spojrzała nieufnie.
270
–Czego ode mnie chcecie? Dałam wam wszystko: moje\ księgi, sekret moich wywarów… Czego jeszcze chcecie?–Masz zeznać, że jesteś czarownicą i heretyczką. Tego chcę – rzekłem stanowczo.
–Po co wam moje zeznanie? Przecież wszyscy wiedzą, że uprawiam herezję.
–Owszem, ale chcę to usłyszeć z twoich ust, żeby zapisać w księdze protokołów. To zwykła formalność – powiedziałem, próbując oszukać wiedźmę, która dobrze wiedziała, po co mi jej zeznanie.
–Co mnie czeka potem?
–Umrzesz na stosie.
Przerażona czarownica wytrzeszczyła oczy, zmieniła się na twarzy i krzyknęła jak szalona:
–Przecież wszystko wyznałam! Odpowiedziałam na wszystkie pytania! Nie możecie mi tego zrobić!
–Dlaczego nie mogę? – spytałem, nie ukrywając triumfalnego uśmiechu.
–Przecież współpracowałam… – bąknęła coraz bardziej przerażona moim nieprzejednaniem.
–Współpracowałaś sama ze sobą, powiedzmy, że dla dobra własnego sumienia, żeby nikt więcej nie padł ofiarą twoich zaklęć i twoich ksiąg. Nie współpracowałaś ze mną, robiłaś to dla swego zbawienia.
–Dla zbawienia…? To jakieś szaleństwo! Chcecie mnie zabić! Co mam zrobić, na miłość Boską, żeby wyrwać się z tego waszego obłąkanego kręgu?!
–Nie mogę cię posłać na stos, dopóki nie złożysz zeznania. Madame Tourat zaniemówiła. Po chwili spytała zaskoczona:
–Sugerujecie, żebym nie przyznawała się do herezji?
–Tak jest.
–Więc się nie przyznam.
–Owszem, madame Tourat. Przyzna się pani – powiedziałem uśmiechnięty. Następnie zwróciłem się do kata: – Przynieś kleszcze…
271
Słuchając ostatnich słów czarownicy przypomniałem sobie scenę z sabatu, jak rzuciła urok na Giovanniego i chłopak postradał rozum. Więcej nie trzeba było, żeby wzbudzić mój gniew. Z rozpalonego do białości żelaza biło duszące gorąco. Przed użyciem cęgi leżały dłuższy czas na rozżarzonych węglach. Wszyscy odczuli w pomieszczeniu wzrost temperatury. Żelazo iskrzyło, kiedy niesiono je przez salę, niczym sztandar piekielnej procesji. Wszyscy wyobrażali sobie, jak straszliwy musi być ból zadany takimi cęgami; wszyscy oprócz kobiety, która odczuła je na własnym ciele.Powoli rozpinałem jej kaftan, delektując się tą chwilą do ostatniej haftki. Białe, ponętne piersi wyskoczyły nagie naprzeciw spojrzeniom zgromadzonych osób. Spojrzałem w jej oczy jak zakochany, po czym przeniosłem wzrok na sutki. Wystarczyło przytknąć żelazo, aby salę obiegł silny, nieprzyjemny zapach przypiekanego ciała, któremu towarzyszył nieludzki krzyk. Jeden sutek przestał istnieć, choć jeszcze przed chwilą wyglądał słodko jak różowy kwiat. Wystarczyło lekko wziąć w cęgi drugą pierś, aby uzyskać zeznanie tak wyraźne i głośne, że usłyszeliby je nawet głusi współbracia z mojego opactwa. Giovanni obserwował tę scenę z lękiem, niechęcią i smutkiem. Nie rozumiał mego postępowania. To dobrze, że czuje litość w takiej chwili, pomyślałem, niech się lituje, to świadczy o dobroci serca. Ale to była nie tylko litość…
Podszedłem do czarownicy i powiedziałem cicho:
–Nigdy nie lekceważ swojego pana, inkwizytora.
Z warg zwisała jej nitka śliny. Nic nie odpowiedziała. Popatrzyła oczami, w których było totalne wyczerpanie^ Nie miała już na nic siły, dobiegała kresu żywota pod ciężkim ramieniem Kościoła. Pod moim ramieniem.
To, co się stało zaraz potem, było tak nieuchronne, że odebrało mi poczucie zwycięstwa i pogrążyło w nieutulonym smutku. Tego samego dnia, w srogie zimowe popołudnie moja
272
misja dramatycznie dobiegła końca, okrywając się niesławą, cokolwiek można by o tym sądzić.Usłyszałem krzyki po francusku na korytarzach pałacu. Odbijały się echem po krużgankach i dobiegały aż do wewnętrznych dziedzińców: czarownica uciekła, notariusz zabity. Uchylając drzwi, zobaczyłem dużą grupę mnichów biegnących w kierunku miejsca zbrodni; potwierdzili zasłyszane wieści. Razem z nimi dotarłem do alkowy, którą opat Lanvaux udostępnił mi na sekretną komnatę, gdzie wedle inkwizycyjnych reguł należało przechowywać dowody skonfiskowane przez trybunał. Jako że było tylko dwóch członków trybunału: Gio-vanni i ja, klucze od komnaty powierzyłem jemu. Przeciskając się między mnichami, zbliżyłem się do mojego ucznia; leżał na podłodze blady i półnagi. Poczułem w piersi rozdzierający ból i z trudem stłumiłem szloch. Bolałem nad moim uczniem, ale także nad sobą. Delikatnie przesunąłem ręką po jego zimnej twarzy. Tylko tak mogłem mu okazać swą miłość. I jednocześnie pożegnać.