–No to jak znajdziemy te czarownice? – wypytywał mój naiwny notariusz.
–Rusz głową, Giovanni! Pomyśl trochę!
Miałem ochotę potrząsnąć nim, żeby głowa zaczęła pracować.
–Nie wiem… – wzruszył ramionami.
–Nie możemy nikogo poprosić o pomoc ani ściągnąć czarownic siłą, prawda?
–Tak, mistrzu.
–No więc, skoro one nie przyjdą do nas, to my… – przerwałem, czekając, aż notariusz sam dokończy zdanie.
–To my pójdziemy do nich? – dokończył Giovanni nie bez trudu.
–Brawo, Giovanni! My pójdziemy do nich.
–Jak to? Sami mamy polować na czarownice?
–Tak jest. Ale nie martw się, nie zrobimy z tego wielkiej procesji.
–Nie rozumiem, mistrzu. To jak to będzie?
–Użyjemy podstępu. Udamy, że potrzebujemy ich usług, zdobędziemy ich zaufanie, a potem… złapiemy je!
–Ale jak? Jak chcecie to osiągnąć? – pytał chłopak, dając dowody większego realizmu niż ja. Podumałem przez chwilę i nic nie przychodziło mi do głowy.
–Nie wiem, Giovanni. Bóg nam podpowie – zakończyłem.
Skoro żaden podręcznik nie mówi, jak inkwizytor ma złapać swojego heretyka, to na pewno z punktu widzenia wiary i doktryny wszystko jest dozwolone. Można nawet podszywać się pod heretyków, byle dotrzeć do korzeni zła. Była to pierwsza wielka lekcja, jaką musiał przyswoić sobie mój młody uczeń. Niewątpliwie zatruła jego umysł i doprowadziła do śmierci.
255
–Uważaj na diabla! – powiedziałem mu tej nocy na zakończenie rozmowy.–Będę się starał, mistrzu – odparł Giovanni.
–Weźmiemy udział w sabacie, gdzie przyjdzie zmierzyć się z samym diabłem. Pamiętaj, że demon raz pokonany wraca potem z siedmioma innymi demonami, a ci są jeszcze gorsi i bardziej odrażający od pierwszego. Rozumiesz, Giovanni?
–Rozumiem, mistrzu – odrzekł z przekonaniem.
W dwa tygodnie potem mieliśmy już dojście do czarownicy i zdobyliśmy jej zaufanie na tyle, by otrzymać zaproszenie na jeden z najbliższych seansów. Byliśmy umówieni w kamienicy w centrum Montpellier na sabat celebrowany przez samą madame Tourat.
–Kto będzie twym przewodnikiem, Giovanni? – zadałem chłopcu takie samo pytanie, jakie kiedyś postawił mi ojciec Piero.
–Jezus Chrystus, nasz Pan, mistrzu – odpowiedział z pasją.
–Kto cię obroni przed pokusami Złego, Giovanni?
–Mój Anioł Stróż.
–Kogo masz za Anioła Stróża, Giovanni?
–Michała Archanioła, który szpadą pokonał demona, mistrzu!
–Od czyjej szpady ginie demon, Giovanni? – egzaminowałem go dalej.
–Od szpady Kościoła, mistrzu!
–Pamiętaj: masz tarczę wiary, hełm zbawienia i szpadę Ducha Świętego. Żadne zło ci się nie oprze, a Chrystus złoży je u twych stóp, tak samo jak innych wrogów. Jasne? Zrozumiałeś?
–Tak, mistrzu!
–To dobrze. Wystarczy. Zabieraj swoje rzeczy. Idziemy polować na demony.
Tego samego wieczoru zgłosiliśmy się jako genueńscy kupcy, poszukujący magicznych wywarów na wywołanie ekstazy i rozkoszy ciała (wszyscy wiedzieli, że każda czarownica umie
256
sporządzać coś takiego) i zaprowadzono nas od razu na trzecie piętro, gdzie czekało już sporo osób. Wszyscy siedzieli. Zapłaciłem z góry piętnaście dukatów za próbkę wywaru; lepszego dowodu herezji nie mogłem sobie wyobrazić.–Trzymaj się blisko mnie – szepnąłem Giovanniemu, gdy tylko znaleźliśmy się w grupie oczekujących na rozpoczęcie sabatu.
Notariusz uśmiechnął się. Punktualnie o północy pogaszono prawie wszystkie światła i weszła do salonu Wielka Wiedźma. Była nią madame Tourat, czarownica z Montpellier. Miała na sobie długą, czarną suknię godną arystokratki; głęboki dekolt odsłaniał białe, jędrne piersi, choć miała ponad czterdzieści lat. Na piersiach wisiał medalion z pentagramem. Tak rozpoczął się niezwykły rytuał, w którym uczestniczyłem razem z Giovan-nim; coś kuszącego i przerażającego jednocześnie.
Na podłodze pośrodku salonu widniał rysunek utworzony z mąki. Przedstawiał satanistyczny ornament, taki sam jak ten, który ozdabiał dekolt czarownicy: pięcioramienna gwiazda wpisana w obwód koła, na którym ustawiono pięć czerwonych świec, po jednej w każdym rogu gwiazdy. W ślad za wiedźmą weszła do salonu półnaga młodziutka dziewczyna, położyła się na pentagramie z rozkrzyżowanymi ramionami i rozsunęła nogi tak, żeby dotykały dolnych rogów gwiazdy. Madame Tourat kazała jednej z pomocnic zarżnąć czarnego koguta i zrosić ciało leżącej krwią tryskającą strumieniami z koguciej szyi. Potem powiedziała: