Home>>read Inkwizytor free online

Inkwizytor(86)

By:STURLESE PATRICIO






249





zatrzymaniu Greka Nikosa Xanthopoulosa, bratanka malarza tułacza o przezwisku El Greco. Choć uporczywie twierdził, że jest niewinny i nie ma nic wspólnego z popełnionymi zbrodniami, od czasu jego uwięzienia nikt nie zginął.Ale ten błogi stan nie trwał długo i wkrótce po inwazji pcheł, kiedy żeglowaliśmy po brazylijskich wodach, niedaleko miasta Sao Paulo, jeden z marynarzy zachorował na malarię i umarł po kilku dniach. Wieść o malaryku przeraziła nas wszystkich i zmusiła do podjęcia drastycznych kroków. Wrzucono do wody nie tylko zwłoki – zgodnie z marynarskim zwyczajem pochówku, ale też wszystkie rzeczy należące do zmarłego, a statek spryskano wodą różaną i aromatami o rzekomo oczyszczającym działaniu.

Ranek dwudziestego trzeciego stycznia tysiąc pięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku przywitałem w nie najlepszej formie, ujrzawszy to, co można by opisać jako czarne morze, choć to nie było morze, tylko rzeka – jak poinformował Andreu – wielka rzeka Parana, sięgająca od horyzontu do horyzontu. W nocy i częściowo o świcie straszna burza przewaliła się nad „Santa Elena". Duży żagiel poszedł w strzępy, a z masztu mniejszego żagla zostały drzazgi. Czarne morze nie przyjęło nas życzliwie, demonstrując wzburzone ciemne wody, jakby zwymiotował je Neptun. Z powodu powstałych uszkodzeń musieliśmy zarzucić kotwicę i poświęcić resztę dnia na naprawy.

Był to niewątpliwie najnudniejszy dzień z całej dotychczasowej podróży; nieruchomy statek, ciągła mżawka i kompletny brak odpowiedniego towarzystwa. Z tego, co wiedziałem, admirał Calvente był pijany i zamknął się w kajucie, żeby przeczekać złowieszczy czas usuwania zniszczeń. Martinez nie rozstawał się z kapelanem, spowiadając się niemal co godzinę, żeby mieć pewność, iż w razie zarażenia się malarią będzie w stanie łaski i zasłuży na dobre miejsce w Królestwie Niebieskim.

W południe stanowczo odmówiłem pójścia na obiad do mesy, bo nie chciałem złapać jeszcze więcej pcheł. Aby nie





250





tracić czasu, zamówiłem sporą ilość wódki ku wielkiemu zdziwieniu kelnera, który mi ją przyniósł. Nie wypiłem jednak ani kropli, tylko przemyłem wódką włosy i całe ciało w desperackiej nadziei, że to pomoże wytępić pchły. Dodatkowo spryskałem podłogę i ściany, żeby raz na zawsze uwolnić się nie tylko od tych dokuczliwych krwiożerców, ale również od wszelkich zarazków malarycznych. Na koniec ległem w rogu łóżka zmożony oparami etylowymi.Upłynęło wiele dni od czasu, gdy przeczytałem list Anastasii i gdy Xanthopoulos został uwięziony. Przez te wszystkie dni moja głowa pracowała wytrwale, żeby uporządkować informacje, jakie w ten czy inny sposób zdobyłem na temat ksiąg i ich poszukiwaczy. Kardynał Iuliano kazał mi wyciągnąć od Gianmarii miejsce ukrycia Necronomiconu, nie wspominając nic o istnieniu drugiej księgi, dopóki sam nie powiedziałem, że wiem, gdzie heretyk ukrył pierwszą, a i wtedy napomknął o niej tylko zdawkowo. Potem z listu Isabelli Spaziani dowiedziałem się, że druga księga – Szmaragdowy Kodeks – jest bardzo ważna i chyba jeszcze niebezpieczniejsza od pierwszej, ponieważ zawiera klucz do szkodliwych formuł magicznych. Moje przypadkowe odkrycie nie spodobało się w Rzymie, bo zamierzano ukryć przede mną istnienie drugiej księgi. Mój umiłowany mistrz Piero Del Grandę potwierdził znaczenie obu ksiąg, co zresztą sam już wcześniej wydedukowałem ze skąpych informacji kardynała i z materiałów pozyskanych w archiwum inkwizycji. Powiedział mi również o moim pochodzeniu i o bitwie, jaka toczy się o księgi na trzech frontach, co w pełni wyjaśnił mi dopiero list Anastasii. Jak mogłem wywnioskować z rozmowy w katedrze Świętego Wawrzyńca, bitwa ta miała już swego zwycięzcę, którym był sam kardynał Iuliano. Nikt jednak nie wiedział – nawet ja tego nie wiedziałem, dopóki nie poznałem prawdziwego nazwiska czarownicy z Porto-venere – że księgi te przypadkowo pojawiły się w moim życiu już dawno.

Wiele lat temu (mówiąc dokładnie: jedenaście), z racji świeżej





251





naówczas funkcji inkwizytora generalnego musiałem interweniować w pewnej dziwnej sprawie. Francuski opat zwrócił się bowiem do Świętego Oficjum z prośbą o pomoc. W owym czasie królestwo Francji było rozdarte wojnami religijnymi, protestanci opanowali połowę terytorium i jurysdykcja Kościoła rzymskiego była osłabiona, zwłaszcza na południu kraju, w Montpellier. I właśnie z tej protestanckiej twierdzy, niechętnej katolikom, nadeszło wołanie opata o pomoc. W styczniu tysiąc pięćset osiemdziesiątego ósmego roku wyruszyłem z rodzinnej Ligurii w długą i niewygodną podróż do Francji, w towarzystwie mojego notariusza i ucznia Giovanniego D'Orto. Przebrani za kupców, aby uniknąć kontroli hugenotów (jak nazywano francuskich protestantów), przekroczyliśmy granicę na grzbietach oślic i udało nam się dotrzeć do majestatycznego miasta Awinion. Tam skierowaliśmy swe kroki do pałacu nad Rodanem, który był siedzibą papieży w czasach schizmy. W tym miejscu, przypominającym chwałę papieży rządzących przez ponad sześćdziesiąt lat francuskim Kościołem w oderwaniu od Rzymu i czasy wielkiego wpływu królów Francji na Kościół, oczekiwał nas nieżyjący już dziś opat Vincent Lanvaux, gotów przyjąć z otwartymi ramionami owych kupców, którzy pod świeckim przebraniem skrywali krzyże i odznaki Świętej Inkwizycji. Awinion był dla nas miejscem odpoczynku i schronienia, katolicką enklawą w tym wielkim królestwie nawróconym na protestantyzm.Opat Lanvaux miał dla nas wszystko, co trzeba dla odświeżenia ciała po nużącej podróży na grzbietach oślic, ale ledwie zdążyliśmy trochę odpocząć, niezwłocznie poinformował o czekającym nas zadaniu.