–O czym?
–O czarach… O księgach…
–Nie mam ci nic do powiedzenia! – zawołałem. – Nie znam cię… Zakradasz się do mojej kajuty i wychodzisz z ukrycia w środku nocy. To nie jest najlepszy sposób nawiązania rozmowy. Wiem, kim jesteś! Morderca! – zakończyłem, krzycząc.
–Mylicie się, panie. Szukałem do was dojścia… Przestańcie, panie, krzyczeć i wysłuchajcie mnie. Ukryłem się, bo musimy porozmawiać, ale tak, żeby nikt nas nie zobaczył.
–Chcesz mnie zabić! Tak jak zabiłeś tamtych! – krzyknąłem.
Jeszcze parę kroków, a byłby mnie dosięgnął, na szczęście ktoś zapukał do drzwi.
–Czy coś się stało, ekscelencjo? – usłyszałem głos z korytarza.
–Straże do mnie! Jestem w niebezpieczeństwie! – krzyknąłem ze wszystkich sił, przylegając mocno do ściany, bo napastnik wyjmował sztylet spod ubrania.
–Po co ten alarm, panie…! Wszystko popsuliście! – krzyknął.
Wyrwane z futryny drzwi runęły na podłogę. Kajuta wypełniła się żołnierzami. Intruz próbował wyskoczyć oknem, ale został pojmany i rozbrojony. Związano mu z tyłu ręce na plecach i rzucono na podłogę twarzą do dołu.
246
–Wszystko w porządku, ekscelencjo? – spytał mocno zdenerwowany kapral Llosa. Kapral dał rozkaz wejścia i przy pomocy wartowników zdołał wyważyć drzwi, uwalniając mnie od niechybnej śmierci. Tej nocy Andreu okazał się, w pewnym sensie, moim aniołem stróżem.–W porządku – odpowiedziałem z wdzięcznością.
–Usłyszałem wasz głos, gdy przechodziłem korytarzem. Najpierw pomyślałem, że znów cierpicie na chorobę morską, ale potem zawołaliście o pomoc… Zranił was?
–Nie zdążył – odparłem, próbując bezskutecznie ukryć rozgorączkowanie i alkoholowy zapach z moich ust.
Admirał Calvente wpadł do kajuty z pistoletem w dłoni. Widać było po nim, że właśnie został wyrwany z przyjemnego, głębokiego snu. Za nim wkroczył Martinez z pięcioma żołnierzami uzbrojonymi w długie arkabuzy. Na końcu zjawił się Evola.
–Wasza Ekscelencja dobrze się czuje? – zawołał nerwowo admirał z twarzą zmiętą od poduszki.
–Teraz już dobrze…
–Proszę spojrzeć na ten sztylet, panie admirale – powiedział Martinez, podnosząc z podłogi broń. – Nasz przyjaciel miał wrogie zamiary, jak sądzę. – Kapitan dokładnie zrewidował zatrzymanego, zabrał mu parę rzeczy i szarpnięciem za włosy odsłonił twarz.
–Poznaje go pan? – spytał admirała. Calvente popatrzył i mruknął niechętnie:
–Tak… To ten pasażer na gapę… Głęboka cisza zaległa po słowach admirała.
–Medyk miał rację – rzekł Martinez. – To człowiek z zęzy.
Neapolitańczyk przyklęknął i wyciągnął z kieszeni intruza małą karteczkę. Przedstawiała rysunek pentagramu.
–To czarownik – powiedział Evola. Martinez z żołnierzami przeżegnali się szybko.
–Na miłość boską… Zabrać go pod pokład! – rozkazał
247
Calvente, chowając broń. – Jutro się nim zajmiemy i wszystko się wyjaśni.Po tym okropnym zajściu wzmocniono straże przy moich drzwiach. Nielegalny pasażer został umieszczony pod pokładem z kajdankami na rękach i nogach, daleko ode mnie i od swych mrocznych zamiarów. Morderca zrobił, jak się zdaje, fałszywy krok, i teraz cała załoga będzie mieć wreszcie spokój.
Ale nie na długo.
XII
CZAROWNICE Z MONTPELLIER
33
Twierdzę z całym przekonaniem, że koniec starego roku przyniósł nam więcej kłopotów niż radości, a nie mówię tego o samym świętowaniu, tylko o nieszczęsnym spotkaniu oficerów z różnych galer.Kapryśny los sprawił, że tego właśnie dnia dotarliśmy do punktu, gdzie nasze galeony miały odłączyć się od reszty floty płynącej do Indii. Admirał Calvente kazał zarzucić kotwice
0 kilka mil od wyspy Trynidad, gdyż uznał za stosowne zorganizować spotkanie pożegnalne dla oficerów, którzy płynęli dalej do Cartagena de las Indias, i jednocześnie uczcić iście po marynarsku Nowy Rok. Ten poczciwy zamiar okazał się żałosny w skutkach dla naszej załogi, ponieważ witając na naszym pokładzie oficerów z innych statków, przywitaliśmy zarazem nieskończoną ilość pcheł.
Dwadzieścia trzy dni po tym wydarzeniu mogłem stwierdzić, że piekło przybrało formę okrętu. Drapałem się nieustannie
1 wciąż liczyłem bąble na nogach, rękach i głowie. Pchły rozpleniły się już dawno na karawelach wiozących zwierzęta, po czym oficjalnie zjawiły się u nas, kiedy Calvente rzucił hasło bratania się; tu już pozostały i szybko rozmnażały się w cieple naszych ciał, karmiąc się naszą szlachetną krwią. Mimo to nastroje wśród załogi znacznie poprawiły się po