Reszta wieczoru upłynęła jak spotkanie starych przyjaciół, na wspólnych wspomnieniach i odzyskiwaniu zaufania, jednak zmęczony po długiej podróży. W gruncie rzeczy wszyscy byliśmy zmęczeni i gdy tylko butelka grappy znalazła się znów na półce, pożegnaliśmy się do następnego dnia i przeszliśmy do swoich pokojów. Tommaso podziękował za moje wyjaśnienia,
a ja za uwagę, jaką obdarzyli mnie wszyscy troje. Oświetlając sobie drogę kagankiem oliwnym, doszedłem do skromnego, lecz dobrze wyposażonego pomieszczenia: łoże, mała szafka, biurko i miednica z wodą na stole. Umyłem ręce i twarz, po czym klęknąłem do wieczornej modlitwy jak w każdy inny dzień mego życia. Nazajutrz miałem udać się do archiwum Świętego Oficjum.
Obudziłem się wcześnie, jakby dzwoniono na jutrznię, ale nie byłem w swoim okazałym łożu z dębu francuskiego, tylko w skromnym pokoju. Spałem tak mocno, że najpierw nie bardzo wiedziałem, gdzie się znajduję, być może wskutek zmęczenia podróżą, rewelacji Iuliana i gorliwej modlitwy wieczornej. Zaczynało świtać i przez małe, niedomknięte okno zaglądał nieśmiało słaby brzask, a wiatr wciąż wdzierał się przez szpary i świstał nieprzyjemnie. Na zewnątrz czekało mnie znowu mroźne powietrze, ale cóż było robić. Ubrałem się, odmówiłem modlitwy, pościeliłem łóżko, nabrałem nowej wody do miski i poszedłem do kuchni, gdzie Libia już na mnie czekała z ciepłymi plackami. Podziękowałem nieśmiało i prawie bez słowa wyszedłem do swoich obowiązków.
Ruszyłem powoli przez Rzym, z twarzą ukrytą pod kapturem, z pochyloną głową, przyciskając rękami do piersi prosty krzyż zawieszony na szyi. Lubiłem go: był pamiątką pobytu u kapucynów. I tak szedłem niczym prorok poprzez tłum, gęstniejący z każdą chwilą na rogach ulic i na rynkach, w posępnych Byłerfljzaułkach i na placach. Mijałem kupców, którzy rzucali mi tępe, ukradkowe spojrzenia pełne niechęci, a zarazem zainteresowania tajemniczą sylwetką o ukrytej twarzy. Zatrzymałem się przed marmurowymi schodami, prowadzącymi do siedziby Świętego Oficjum, gdzie brat Gerardo, mnich odpowiedzialny
32
33
za archiwum i bibliotekę, którego dobrze znałem, bezzwłoczn zajął się moją osobą.–Ekscelencja DeGrasso! – zawołał na mój widok. – Czym mogę służyć?
–Bądź pozdrowiony w imię Boga, bracie – przywitała się, powoli zdejmując kaptur. – Chciałbym zbadać sprav Erosa Gianmarii i uzupełnić informacje o pewnej starej książq
–Gianmaria… – powtórzył brat Gerardo, dotykając podbródka i unosząc jedną brew na znak, że skojarzył na: ko – chyba o nim słyszałem. Jeszcze wśród żywych?
–Tak – odparłem. – Będę go sądzić.
–Gdzie zaczął się proces?
–W Wenecji.
–Już wiem – stwierdził, uzyskawszy niezbędną informi cję. – Zaraz wam pokażę, gdzie szukać.
Weszliśmy do wielkiej sali, w której mieściła się bibliotel Świętego Oficjum; były tu zwykłe książki, mapy i wspania sferyczne astrolabium, a także kilka stolików z zapalon kandelabrami, ponieważ wewnątrz zwykle panował półmro a tym bardziej przy tak pochmurnej pogodzie. Drzwi końcu sali prowadziły do archiwum sądowego, w podziemiac m zaś, poza zasięgiem osób niepowołanych, w miejscu zamkni tym na tysiąc spustów zgromadzono informacje o dzieła w zakazanych i parę egzemplarzy tychże. Mnich podprowada mnie do oszklonej szafy, gdzie powinno znajdować się czego szukałem.
–Tu są tomy z procesów rozpoczętych w Veneto. pamiętacie, w którym roku został uwięziony, bez trudu dziecię właściwy tom. – Wskazał na półki, po czym na mnie. – A ta stara książka jak się nazywa?
–Necronomicon.
–Zakazana? – Znów nastąpiło krótkie przesłuchanie.
–Tak.
–No to powinna figurować w lndex Librorum Prohibit(ĄK.o
spójrz
34
Tak sądzę.W którym roku została potępiona?
–Wiem tylko tyle, że jeden z egzemplarzy znaleziono j spalono w Hiszpanii prawie czterysta lat temu.
–Czterysta lat… – Bibliotekarz rozważał coś w milczeniu. Kolejny ruch brwi był dla mnie wskazówką, że już ma odpowiedź. – Dobrze. Już wiem, gdzie szukać. Wy zajmiecie się
irocesem heretyka, a ja poszukam księgi. Przyniosę ją do iblioteki. – Po tych słowach oddalił się i zniknął za drzwiami archiwum.
Grzebanie w materiałach sądowych zajęło mi trochę czasu. Było to zresztą do przewidzenia, jeśli zważyć na wielką liczbę zarchiwizowanych procesów nie tylko z jurysdykcji Wenecji;;więte Oficjum miało wszak wiele siedzib od Francji aż po Niemcy, od Alp po Neapol i Sycylię… Nie licząc terenów amorskich zdobytych przez Kastylijczyków i Portugalczyków. Wszystko spływało tutaj, każda sprawa prowadzona przez y13 inkwizycję była tu archiwizowana; na tych półkach spoczywały kroniki każdego, kto popadł w niełaskę Kościoła. Przeszukaw-dolną część szaf, wspiąłem się na drabinkę i na górze alazłem zakurzony tom z procesu Erosa Gianmarii. Zszedłem na dół i skierowałem się do stolika, żeby przejrzeć te akta świetle świec. Rzeczywiście heretyk był więziony od czterech lat, ostatnio w moim klasztorze w Genui. Długie miesiące zamknięcia i ponure, zawilgocone cele nie okiełznały jego szaleństwa. Miał nieposkromiony język. Pluł jadem i bluźnił ¦te przeciwko świętemu Kościołowi i klerowi z papieżem na czele, mówiąc o pomniejszych prałatach. Oskarżony o czary podejrzeniem o straszliwe morderstwa w Bawarii i Veneto, niewątpliwie zasłużył na najsurowszą karę Kościoła. Gromadzone latami zeznania i doniesienia poważnie obciążały tego heretyka, zwanego Pajacem, ponieważ był członkiem Dupy teatralnej, która przewędrowała znaczną część Starego ntynentu, zostawiając za sobą zagadkowy ciąg tragicznych zgonów. Po każdym występie znajdowano okaleczone