–Ma pan rację – przyznałem szczerze.
Widząc zdenerwowanie medyka, zrozumiałem, że nie powiedział mi jeszcze wszystkiego i teraz prowadzi ze sobą wewnętrzną walkę: wyznać czy nie. Czytałem to w jego twarzy i oczach tak jak podczas przesłuchiwania heretyków.
–Coś jeszcze ma pan mi do powiedzenia?
–Ten człowiek jest zbiegłym więźniem Korony – wydusił Etxeberria.
–Aha, teraz rozumiem. Skąd pan wie?
–Dowiedziałem się od jednego marynarza. W ładowniach nic się nie ukryje.
Spojrzałem w stronę okna. Noc była jasna od księżyca w nowiu, niebo czyste, a tu, w kajucie, robiło się coraz duszniej.
–Proszę się nie denerwować. Porozmawiam osobiście z kapitanem Martinezem. Może coś mi wyjaśni jako wojskowy.
–To jeszcze nie wszystko, ekscelencjo. Jest coś, co mnie najbardziej przeraża.
230
–Co takiego?–Ten człowiek mówił o was. – Ta wiadomość wprawiła mnie w osłupienie. – Parę razy wymówił w delirium wasze nazwisko…
Etxeberria przełknął energicznie ślinę i podrapał się po spiczastym, czerwonawym nosie.
–Jak on wygląda? – czułem, że ogarnia mnie strach i zdenerwowanie.
–Blondyn, długie włosy, broda i wąsy. Prosty nos, zielone, świdrujące oczy…
To ten sam osobnik, którego widziałem w ogrodach fortecy na Teneryfie, kiedy rozmawiał z admirałem.
–Wiking – stwierdził medyk. – W każdym razie podobny do wikinga.
–Co jeszcze powiedział o mnie?
–Pokazał mi rysunek… Kazał mi się dobrze przyjrzeć.
–Co to było?
–To wyglądało jak pięciobok z czymś w środku, co przypomina pięcioramienną gwiazdę, ale mogę się mylić… – Etxeberria spuścił głowę, speszony przesłuchaniem.
Wstałem z łóżka i podszedłem do kufra z książkami i papierami inkwizycji. Wziąłem jedną z książek i zacząłem kartkować.
–Proszę tu spojrzeć, doktorze. Proszę dokładnie obejrzeć wszystkie rysunki gwiazd. Czy widzi pan tu taką samą gwiazdę jak na tamtym rysunku? – wskazałem na stronę pełną diabelskich symboli.
Medyk długo się zastanawiał, wodząc palcem po kartce, a ja śledziłem niecierpliwie ruch jego ręki. Palec się zatrzymał.
–Ta… – pokazał.
–Stopa czarownicy… – powiedziałem. – Jest pan tego pewny?
–Tak, ekscelencjo. Co to znaczy?
Silny dreszcz przebiegł mi po plecach. Pięcioramienna gwiazda wpisana w obwód koła. Szatański pentagram, celtycka stopa czarownicy, pradawny symbol wielbicieli ludzkiego ciała i wy-
231
znawców diabła. Nie odpowiedziałem na pytanie medyka; spojrzałem na niego bacznie, podziękowałem za wizytę, prosząc, żeby pozostawał ze mną w kontakcie, i pożegnałem się. Oczywiście przykazałem, aby nic nikomu nie mówił, dopóki ja sam nie porozmawiam z Martinezem. Etxeberria wyszedł z ulgą zadowolony, że go wysłuchałem.Kiedy zostałem sam, zamknąłem drzwi na cztery spusty, a także okno, przez które wpadał lekki wiatr morski. Przez całą noc nie zmrużyłem oka. Oto otrzymałem niespodziewaną wiadomość od nieznajomego, który był nową postacią w tej wielowątkowej już sprawie i zdawał się wiedzieć tyle samo co ja. Zastanawiałem się nawet, czy doktor nie jest jego wspólnikiem, gdyż w tym łańcuchu zdarzeń był kimś, kto wniósł do mojej kajuty powiew zakazanych ksiąg. Pentagram świadczył wyraźnie, że czarna magia dotarła aż do statku.
Ranek rozpoczął się od wrzasku marynarzy ogłaszających przeraźliwą nowinę: Ismael Alvarez Etxeberria nie żyje. Znaleziono go bez oczu i bez języka w cuchnących wodach zęzy. Podobnie jak kucharz został okrutnie zamordowany w sposób świadczący o rytuałach diabelskich.
Tego dnia zaryglowałem się w kajucie. Niebezpieczeństwo czyhało z każdego kąta.
31
Dzień po Bożym Narodzeniu był wolny od pracy dla marynarzy wyższej rangi. Tak zaplanowano już wcześniej, żeby uczcić kapitana Martineza, który obchodził w tym dniu swoje urodziny. Ale to, co się wydarzyło o świcie, zagłuszyło radość. Potworny mord na doktorze Alvarezie Etxeberrii wywołał panikę i powszechne przygnębienie: po raz drugi śmierć zjawiła się na statku. Nikt nie był w stanie myśleć o czymkolwiek innym niż o okaleczonych zwłokach medyka. Mimo to admirał Calvente urządził pod koniec dnia przyjęcie, choć żaden z nas
232
nie miał chęci opuszczać kajuty nawet w tak uroczystym celu. Zwierzęcy strach panował w mrocznych korytarzach galeonu.Zręcznie manewrując srebrnymi tacami, czterech służących wniosło do mesy różnorodne potrawy pochodzące z Hiszpanii i w ciągu kilku minut zostaliśmy obsłużeni. Napełniłem winem kielich i postanowiłem skoncentrować się tylko na degustacji tych smakołyków. Nikt nie zamierzał nawiązać do zabójstwa medyka, każdy wolał poruszyć jakiś banalny temat, aby nie zepsuć kolacji solenizantowi.