204
–Ten herb jest tam po to, by uświetniać statek, nie po to, by tonąć razem z nim. Tym samym chcę powiedzieć, że choćby nie wiem jaka fala trzęsła kadłubem i żaglami, nie pójdziemy na dno. Ale huśtania i kłopotów, jakie was dziś dopadły, nie da się uniknąć.–To było okropne, daję słowo – przyznałem. Admirał uśmiechnął się.
–To jeszcze nic w porównaniu z naprawdę wzburzonym morzem. Da Bóg, że do tego nie dojdzie, ale bywają takie sytuacje, że to dzisiejsze bujanie wyda się wam dziecinną igraszką.
–Mam nadzieję, że Bóg was wysłucha i do tego nie dopuści! – zawołał kapitan piechoty Martinez, dzieląc wraz ze mną troskę o solidność statku.
Admirał kontynuował.
–Dziś mieliśmy dobre wiatry i płynęliśmy ze średnią prędkością ośmiu węzłów. Za siedem, osiem dni będziemy na Wyspach Kanaryjskich, gdzie uzupełnimy prowiant i dołączymy do floty płynącej w kierunku Indii Zachodnich. Odtąd będziemy poruszać się wolniej…
–Jeszcze raz przepraszam, panie admirale, czy nie byłoby możliwe płynąć jak najszybciej? – Nie ukrywałem, że tęskno mi do stałego lądu.
–To niemożliwe, ekscelencjo. Musimy utworzyć formację razem z innymi statkami, żeby się chronić od piratów…
–Anglicy… – rzucił Martinez przez zęby.
–Właśnie – potwierdził Calvente. – Są bardziej niebezpieczni niż sztorm.
–Oportuniści – ocenił Martinez. – Lubią brudną wojnę. Zdejmują bandery i napadają na nasze statki. A potem przynoszą swej królowej skradzione skarby i w zamian za część łupu mogą liczyć na pobłażliwość i dobre stanowiska w polityce. Nienawidzę ich!
–Cały świat ich nienawidzi – potwierdził Calvente. – Nawet szczury zasługują na większy szacunek.
205
Wszyscy pokiwali głowami. Reputacja Anglików nie różniła się zbytnio od reputacji, którą mieli w tym środowisku niewierni muzułmanie. Admirał Leon Calvente mówił dalej:–Na oceanie będziemy zabezpieczać flotyllę aż do Car-tagena de las Indias. Przy sprzyjających wiatrach i prądach powinno nam to zająć dwadzieścia dni, licząc od opuszczenia Wysp Kanaryjskich. Rozdzielimy się na Morzu Karaibskim.
–To nieskończenie długo… – westchnąłem.
–Długo? Jeszcze nie skończyłem, ekscelencjo – zażartował Calvente, słysząc moje westchnienie. – Z Morza Karaibskiego będzie jakieś tysiąc trzysta pięćdziesiąt mil morskich do ujścia Parany, a potem dwieście dwadzieścia w górę rzeki, do celu naszej wyprawy: Asunción.
–Czy mógłby pan to przeliczyć na lądowe mile? – spytałem nieśmiało, gdyż trochę bałem się odpowiedzi i tego, co mnie jeszcze czeka.
–Proszę bardzo… To będzie… mniej więcej pięćset osiemdziesiąt.
–Tak dużo?… Ile czasu zajmie nam przepłynięcie tej trasy? Calvente zmarszczył czoło, rachując w pamięci.
–Do tego, co już powiedziałem, trzeba by dodać… jakieś dwadzieścia dni. Ale to tylko czyste kalkulacje, nie uwzględniają żadnych komplikacji.
Wyraz goryczy zagościł na mej twarzy. Miałem przed sobą prawie dwa miesiące na pokładzie, licząc tylko podróż w jedną stronę. Medyk pospieszył mi z pomocą.
–Proszę się nie martwić, Wasza Ekscelencjo – powiedział miłym tonem – będzie czym się zająć. Czas upłynie tak szybko, że sami się zdziwicie.
Wiedziałem, że wyprawa do Nowego Świata jest długa, ale trudno było mi przetrawić myśl, że spędzę na statku prawie całe pół roku. Mimowiednie podniosłem rękę i dotknąłem schowanego pod ubraniem medalika od Raffaelli, żeby dodał mi sił.
206
–Możliwe – odpowiedziałem. Chciałem się uśmiechnąć, ale zamiast uśmiechu wyszedł mi dziwny grymas. – Nie przypuszczałem, że Ziemia jest taka duża – próbowałem zażartować.Calvente miał szczere spojrzenie i nie owijał niczego w bawełnę.
–Płyniemy na koniec świata – powiedział. – Wasza Ekscelencja nie wyobraża sobie nawet, jak to daleko. Przemierzyłem wiele mórz, ale jeszcze nie widziałem tak odległych i niebezpiecznych lądów. To będzie ciężka wyprawa dla naszych ciał i naszego ducha.
–Ale jakie niezapomniane doświadczenie! – medyk próbował mnie pocieszyć.
–Och, z pewnością- odparłem ironicznie. – Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.
–Czułem się w obowiązku poinformować was o tym, ekscelencjo – powiedział z uśmiechem admirał – a teraz przejdźmy do przyjemniejszych spraw. – Wstał, żeby wznieść toast. – Proponuję wypić za sukces naszej wyprawy.