196
do drzwi. Leżałem w łóżku żółty na twarzy, wycieńczony, rozsiewając dookoła zapach alkoholu wystarczająco silny, by wziąć mnie za nałogowego pijaka. Próbowałem wstać, ale nie mogłem. Wymiociny obok łóżka stanowiły uspokajającą odpowiedź na nieme pytanie podoficera. Inkwizytor był groźnym człowiekiem, ale tylko na lądzie…Obudziłem się w dużej ładowni bez ubrania, owinięty kocami. Jakiś człowiek podsuwał mi pod nos flakonik z solami. Uśmiechał się miło. Obok stał żołnierz i podoficer, który mnie uratował.
–Lepiej się czujecie? – spytał medyk. Z trudem zamrugałem oczami.
–Co się dzieje? – jęknąłem. Medyk zmarszczył czoło.
–Lepiej się czujecie? – powtórzył. Powoli wracałem do świata żywych.
–Chyba tak… – odbąknąłem kiepsko-po hiszpańsku. – Co mi się przytrafiło?
–To samo co wszystkim. Choroba morska. To normalne.
–Gdzie jestem? – omiotłem wzrokiem pomieszczenie.
–W ładowni „Santa Elena". Tutaj mniej rzuca. Musiałem was rozebrać, bo wszystko było pobrudzone wymiocinami. Proszę powiedzieć, gdzie jest czysta bielizna, to kogoś po nią poślę, jeśli można. Radziłbym włożyć czyste ubranie, bo choć okryłem was kocami, łatwo się przeziębić przy takim osłabieniu.
–Oczywiście – odpowiedziałem. – Ale czuję się już lepiej i sam pójdę się przebrać do kajuty.
Podoficer dobrze zrobił, przenosząc mnie z kajuty do tego pomieszczenia, poniżej linii wody.
–Proszę odpoczywać. Wrócicie do kajuty, jak odzyskacie siły – powiedział medyk. Uśmiechnąłem się z zażenowaniem i nie wiedziałem, co zrobić ani co powiedzieć, ale medyk pospieszył mi z pomocą. – Proszę się nie martwić, to się często zdarza. Wielu ludzi cierpi na morzu na taką przypadłość.
197
Czasem nawet wytrawni marynarze – skłamał. – Zaraz wam przyniosą kawałek chleba. Trzeba mieć coś w żołądku, to soki trawienne się uspokoją.Widząc mnie w lepszym stanie, medyk wrócił do swych zwykłych obowiązków, a ja zostałem w towarzystwie podoficera i żołnierza. Na odchodnym obiecał wrócić za godzinę, żeby sprawdzić, jak się czuję. Ciszę przerwał podoficer, ostrożnie dobierając słowa:
–Myślałem, że pan umiera.
–A ja myślałem, że już nie żyję. Nigdy więcej nie wsiądę na statek…
–To nie wasza wina, ekscelencjo. Fatalna dziś pogoda. Mamyi wiatr od bakburty i dużą falę. Nikt nie czuje się dobrze w takich warunkach.
–Jak się pan nazywa? – spytałem, siadając na zaimprowizowanym łożu, na którym mnie położono. Była to duża skrzynia z drewna cedrowego.
–Llosa, ekscelencjo. Kapral Llosa. – przedstawił się młody marynarz.
–A imię? – zapytałem, żeby rozładować trochę atmosferę, bo był bardzo sztywny.
–Andreu.
–Andreu? Pierwsze słyszę.
–Jestem Katalończykiem, ekscelencjo. Tak na mnie wołają w domu.
–Ile masz lat, Andreu?
–Siedemnaście, ekscelencjo.
–Całe życie jeszcze przed tobą… Czy mogę cię o coś poprosić?
–Do usług – odpowiedział z gorliwością.
–Przysuń mi chleb i powiedz admirałowi, że zajrzę do niego, jak nabiorę sił.
–Sam chciał was zaprosić dzisiaj na kolację, i po to przyszedłem rano do waszej kajuty. Nie wiedział, że się rozchorowaliście. Ale możecie jeszcze iść.
198
–Rano? To która teraz godzina?–Szósta. Zaczyna się zmierzchać. Admirał zarządził kolację na ósmą. Mogę wam towarzyszyć, jeśli chcecie.
Nie przypuszczałem, że spędziłem prawie cały dzień w stanie nieświadomości, szarpany mdłościami. Zresztą niewiele zapamiętałem z tych pierwszych godzin na pokładzie.
–Powiem wam na pociechę – dodał Andreu – że w mesie oficerskiej kołysze mniej niż w waszej kajucie.
–Myślę, że dam radę pójść. Powiedz admirałowi, że będę o ósmej. Zobaczymy się na kolacji zgodnie z planem.
–Zaraz mu to przekażę, ekscelencjo. Ale nie powinniście jeszcze wstawać, odpoczynek dobrze wam zrobi.
–Dobrze, dziękuję za wszystko.
W chwilę po wyjściu Hiszpanów dopadło mnie wielkie zmęczenie i szybko zasnąłem. Ładownia była brudna, ale wyjątkowo przytulna.
Po przebudzeniu znów ujrzałem jakąś postać. Tym razem nie lekarza. Z trudem stłumiłem w piersi głuchy krzyk, bo widok mroził krew w żyłach. Nieduży mężczyzna o silnie zniekształconej twarzy stał w nogach mojego legowiska. Przyglądał mi się uważnie i w milczeniu. Nie wiem, ile czasu tak stał, ale na pewno obserwował mnie od dłuższej chwili.