–Mogę podłożyć ogień? – upewnił się oprawca.
–Możesz… Zadbaj, żeby ten człowiek palił się powoli. Bo nie wyraża żadnej skruchy, tylko jeszcze bardziej nienawidzi Boga.
Gdy osłupiały Gianmaria to usłyszał, zawołał z przerażeniem:
–Dotrzymaj słowa! Zabierz mnie stąd, a ja ci pomogę!
–Zgiń w płomieniach, czarowniku! Mówisz jak wąż, tylko kłamiesz i kusisz. Znajdę księgę bez twej pomocy i raz na zawsze uciszę demony, żeby nie dręczyły takich mięczaków jak ty.
Odwróciłem się, by odejść, bo miałem dość słownej potyczki z tym wielkim kłamcą. Ale Eros dorzucił jeszcze coś, co kazało mi się zatrzymać.
–Czarny Aniele… nazwałem cię bękartem, pamiętasz? Stojąc tyłem, wysłuchałem spokojnie, co miał mi do powiedzenia.
–Demon przekazał mi tę informację ostatniej nocy przed śledztwem.
Nadal się nie ruszałem i nie patrzyłem na niego, ale wiedział, że słucham, więc cedził słowa:
164
–Wiesz, co jeszcze mi powiedział, panie inkwizytorze? Nie odezwałem się, ale odwróciłem się twarzą do niego.–Że Wielki Czarnoksiężnik rozprawi się z tobą, bo beze mnie nie zdołasz go zidentyfikować. Wielki Czarnoksiężnik ukąsi cię w momencie najmniej spodziewanym. Jesteś żywym trupem tak samo jak ja. Demon mi to powiedział, a on się nie myli, uwierz mi. Może zaprzeczysz, że jesteś dzieckiem bezimiennego grobu? – Gianmaria zakończył swe przemówienie makabrycznym uśmiechem. Jego twarz wyrażała radość niestosowną dla kogoś, kto lada moment przekroczy próg śmierci.
Wielokrotnie miałem do czynienia z wiedźmami, ludźmi opętanymi, heretykami i szaleńcami, ale po raz pierwszy w życiu czułem, że stoję naprzeciwko rzeczywistej siły, groźnej i potężnej. Czułem niemal fizyczne zagrożenie. Uświadomiłem sobie nagle, że po raz pierwszy w życiu miałem do czynienia z demonem. Słowa Gianmarii zrodziły we mnie strach, który później zatruje mi rozum. Zrobiło mi się słabo.
Poza tym te słowa stanowiły gwałt na mojej intymności. Gianmaria mówił tak, jakby znał przyszłość i przeszłość, a taką wiedzę mają tylko ci, którzy obcują z duchami. Wziąłem głęboki oddech, uzbroiłem się w męstwo, spojrzałem heretykowi prosto w oczy i wykrzyknąłem:
–Vade retro, Satanas! Ukorz się przed moim Bogiem, bo Jego jest Królestwo, potęga i wieczna chwała. Na wieki wieków.
Kości zostały rzucone. Podjąłem decyzję. Nieznany dotąd strach i nowa świadomość istnienia demona niespodziewanie okazały się tyglem, w którym wykrystalizowała się moja przemiana, wywołana lawiną zajść, które niepostrzeżenie przeorały całe moje życie i wyrzeźbiły dlań nową dewizę. Odtąd tylko Bóg będzie mi pomocą; tylko Bóg moim przewodnikiem. A nie wyznawcy diabła. Postanowiłem służyć jedynie Bogu. Nie ludziom, nie mojemu superiorowi, bo choć dotąd okazywałem mu posłuszeństwo, na niewiele się to zdało. Teraz tylko ja i Bóg naprzeciw Złu.
165
–Umrzesz, inkwizytorze, tak jak ja umrę! Nie masz już swojej księgi. Korzystaj z życia, póki możesz, bo rychły jest jego koniec.To były ostatnie słowa Gianmarii. Zanim kat podpalił stos, sprawdziłem, czy drewno jest odpowiednio suche. Czasem krewni i przyjaciele skazanych przekupywali oprawców, żeby podłożyć mokre polana i tym samym przyspieszyć śmierć przestępcy przez uduszenie się. Upewniłem się, a kat potwierdził, że Gianmaria będzie piekł się powoli jak zwierzę.
W chwilę potem delegacja Świętego Oficjum opuściła esp-lanadę. Obserwowałem z okien powozu, jak nad placem straceń wznosi się wielka, milcząca kolumna siwego dymu. Ogień gniewu szalał po stosach, a dusze bezbożników, również dusza Gianmarii, zstępowały prosto do wrót piekła.
Zakapturzona postać cały czas śledziła z pewnej odległości długi dialog, jaki toczyłem z Gianmaria, i zanim zniknęła w tłumie, dał się dostrzec uśmiech na wargach otoczonych jasnymi wąsami.
VIII
DOM BOŻY
22
Czułem potrzebę, żeby się zastanowić. Czułem potrzebę, żeby polecić się Bogu. Przemyśleć podjętą decyzję o posłuszeństwie wobec Niego i tylko wobec Niego, rozważyć, czym w gruncie rzeczy jest ta decyzja: jedynym jasnym punktem odniesienia wśród gęstej mgły, na którą składa się miłość cielesna do Raffaelli, moje obowiązki względem Świętego Oficjum, lojalność wobec mistrza i niepokój wynikający z niewiedzy, kto był moim prawdziwym ojcem… Jeszcze ten diabelski oddech na moim karku. Necronomicon, którego już prawie dotykałem, stał się symbolem i centrum mojej udręki, przyspieszającym wydarzenia nadające nowy kierunek memu życiu. Potrzebowałem pozbierać się wewnętrznie, a do tego najlepszym miejscem jest Dom Boży. Prosto z placu straceń poszedłem do katedry i tam trwałem pogrążony w myślach, dopóki nie rozproszył mnie zgrzyt głównych drzwi wejściowych pchniętych niecierpliwą ręką. Z wewnątrz widziałem tylko wysoką sylwetkę dostojnika kościelnego, rysującą się dość wyraźnie na tle ostatnich brzasków dnia. Mężczyzna w czerni szedł równym, pewnym krokiem przez główną nawę w stronę tego samego miejsca, gdzie od dłuższej już chwili szukałem w modlitwie ukojenia po emocjonującym dniu. Miałem niespodziewaną wizytę kardynała Vincenza Iuliana. Zamienił kardynalską pur-