Libia patrzyła w milczeniu, jak słup soli, a jej postawa nie miała wiele wspólnego z uprzejmością, jaką darzyła mnie wcześniej.
–Przeraża cię to, że się dowiem, iż nie robisz znaku krzyża przed jedzeniem? – zapytałem z sarkazmem. – A może raczej fakt, iż masz przy swoim stole… inkwizytora?
Głęboka cisza zapadła po moich słowach.
–Możliwe… – wyjąkał szczerze zdenerwowany Tom-maso – ale nie myśl, że wtrącam się w twoje życie. Ja po prostu staram się żyć spokojnie… bez wystawiania się na pokaz.
–To prawda… Jestem inkwizytorem. Przed czym starasz się chronić swą rodzinę? Przede mną? Powiedz, Tommaso… czy kiedykolwiek słyszałeś, aby sądzono człowieka za to, że nie pobłogosławił posiłku?
–No… Nie wiem…
–Pewnie nigdy – oświadczyłem z zapałem. – Miło stwierdzić, że lata, które nas rozdzieliły, nie zniszczyły wzajemnej szczerości. Jestem ci wdzięczny za szczerą odpowiedź i chciałbym, przyjacielu, byś nadal widział we mnie dawnego towarzysza. Co prawda, noszę święty habit, ale nie jestem sędzią twoich obyczajów. – Tommaso przytaknął, więc kontynuowałem: – Nie warto tracić więcej czasu na takie rozmowy. Zaraz pobłogosławię stół i proszę, żebyście robili i mówili, co
25
wam się podoba. Wszak to ja jestem waszym gościem i nie chciałbym sprawiać kłopotu swoją obecnością.Tommaso znów przytaknął, po czym wszyscy złożyli ręce, by wysłuchać mej modlitwy po łacinie, która zabrzmiała sucho wśród tych ciepłych murów.
Powoli, w miarę trwania kolacji, początkowe napięcie opadało, choć Libia zachowała milczenie dłużej, niż się spodziewałem. Chwilami przyłapywałem jej spojrzenie wyrażające wzrokiem to, czego nie wyrażała słowami. Moje wizyty były krótkie i właściwie nigdy mnie dobrze nie poznała. Teraz broniła swoich, czujna niczym lwica, wyczuwając zagrożenie w tym mnichu zwerbowanym przez Święte Oficjum. Obserwowałem ją ze znawstwem inkwizytora, zwracając uwagę na owal szczęki i kształtny podbródek; miała prosty nos, gładkie czoło, nieregularne wargi w kolorze mocnej czerwieni, które pozostawały wciąż półotwarte. Uznałem, że ma niewątpliwie zagadkowe spojrzenie i szyję czarownicy, a piersi, choć ukryte, zdawały się twarde i wyrzeźbione, podobnie jak jej talia. Na moment ujrzałem ją nagą, torturowaną na koźle, jak patrzy na mnie wyczekująco wzrokiem, w którym ból miesza się z rozkoszą. Obserwowałem ją podczas rozmowy i kiedy wymawiała poszczególne słowa, ukazując perłowe zęby, czułem dotyk jej języka i smak śliny. Tak, to była doskonała, pełna wigoru czarownica… ukryta pod postacią tej Libii, żony i matki wciąż atrakcyjnej mimo upływu czasu. Tommaso i ja nie szczędziliśmy czasu w Pisie na nocne wypady; byliśmy młodzi i niedoświad-czeni, ale bez problemu rezygnowaliśmy z kobiet: dla mnie kobiety zawsze były źródłem grzechu i postanowiłem zachować wierność złożonym ślubom, dla niego zaś, odkąd poznał Libię, inne kobiety nie istniały.
–Poznajesz moją córeczkę po tak długim czasie? – spytał Tommaso, wyrywając mnie z myśli, które rozbiły się z trzaskiem pękającego szkła.
Uśmiechnąłem się i przytaknąłem oczami, po czym odwróciłem się do dziewczyny.
Raffaella była nie do poznania, brązowe oczy patrzyły na mnie pytająco, z rozbrajającą ciekawością. Fakt, bardzo urosła, odkąd widziałem ją po raz ostatni. Dziewczynka, którą zapamiętałem jako roztrzepaną śmieszkę, przekształciła się w wieku piętnastu lat w elegancką panienkę, uważnie przysłuchującą się rozmowom dorosłych. Raffaella była cennym klejnotem rodu D'Alemów: towarzyska, inteligentna, uprzejma jak ojciec i niezwykle piękna… Jak matka. Jej pełna życia skromność podziałała jak magnes na mój stan ducha.
Mój przyjaciel znów się odezwał, przerywając moje myśli:
–Zaraz przyniosę coś, co lubisz… – Natychmiast wstał i wyjął coś z drewnianej szafki stojącej nieopodal stołu. Po czym znowu usiadł, postawił przed nami dwa kielichy i pokazał niespodziankę, jaką dla mnie przygotował: była to stara, okrągła butelka grappy. Tommaso dobrze wiedział, że moje podniebienie ma słabość do tego alkoholu.
–Świetne lekarstwo na złą pogodę – zażartowałem ochoczo. – Jasne, że w przypadku grappy każdy argument jest dobry… Dziękuję, że o mnie pomyślałeś.
Butelka była zalakowana i wiedziałem, że on sam wolał słabe czerwone wino niż mocną wódkę.
–Kupiłem od przyjaciela z przedmieścia. To grappa z północy, z Veneto – wyjaśnił jak prawdziwy znawca, wyciągając korek z butelki.