–Mój mały… Mój najlepszy uczeń. Jesteś dobrym obserwatorem, Angelo. Twoje oczy patrzą mądrze, a wspaniały umysł nie daje zwieść się ułudzie – powiedział ze smutkiem. – Ale nie zawsze można rozwiać ułudę do końca…
–Co to znaczy?
Starzec znów pogrążył się w milczeniu, zmarszczył czoło i sprawiał wrażenie cierpiącego.
–Mistrzu… co się dzieje? – wyszeptałem, dotykając jego chudej ręki.
Spojrzał na mnie. Ból i niepokój biły z jego twarzy.
–Moje dni są policzone, synu. Życie we mnie gaśnie… Ale masz rację, ukrywam coś przed tobą i należy ci się wyjaśnienie. – Po raz wtóry twarz Piera przybrała wyraz niezwykłego skupienia, widać było, jak bił się z myślami i brał pod rozwagę różne możliwości, które dyktowało mu serce. Wtem twarz starca pojaśniała. – Tak, ukrywałem coś przed tobą przez tyle lat i miałbyś prawo napluć na mój grób, gdybym do końca nic ci nie powiedział.
–Co ty mówisz, ojcze! Nigdy bym tak nie postąpił!
–Zaprzeczasz tak gwałtownie, bo nie znasz prawdy – odparł pogodnym głosem. – Ja wiem o tobie więcej niż ty sam…
–Nie rozumiem, mistrzu. Co chcesz mi powiedzieć? – zawołałem z rosnącym niepokojem.
Piero popatrzył na cmentarz i poprosił, żebyśmy poszli odwiedzić pewien mało uczęszczany zakątek, pełen niezwykłego uroku. Zatrzymaliśmy się pod wielkim dębem, który zdawał się płonąć ogniem swych spadających liści. Pod drze-
135
wem znajdowało się kilka płyt nagrobnych pokrytych roślinnością i jesiennymi liśćmi.–Tu jest dobrze… – powiedział. – Podoba ci się to miejsce?
–Oczywiście. Setki razy tu zaglądałem. To była moja kryjówka, kiedy chciałem pobyć w samotności. Znakomita kryjówka, gdzie czułem się bezpiecznie pod opieką milczących gospodarzy.
–Co najbardziej zwraca twoją uwagę w tym miejscu?
–Wspaniałe drzewo, które stoi na straży spokoju naszych zmarłych braci. I ten grób bez imienia.
–Tak jest. Dobrze powiedziałeś – głos Piera był przepełniony melancholią.
–Nie rozumiem, co się z tobą dzieje, mistrzu. Przechodzisz od pesymizmu do głębokiego smutku i mówisz mi takie dziwne rzeczy…
–Posłuchaj, Angelo – przerwał niezwykle uroczystym tonem. Przyjrzałem mu się uważnie, choć jeszcze nie wiedziałem, jak okrutną wiadomość ma mi do przekazania. To był najgorszy moment mego życia. – Nie jesteś tym, za kogo się uważasz. Nigdy nie powiedziano ci prawdy o tobie.
Piero zamilkł, żeby dać mi czas na przetrawienie tych słów. Nastąpiła cisza, ale we mnie wszystko się gotowało, targały mną sprzeczne uczucia: zaskoczenie, oburzenie, ból, chęć poznania… Kiedy byłem gotów dalej słuchać w miarę spokojnie, dałem mu znak oczami i Piero zakończył:
–Jesteś bastardem.
Wiatr porwał natychmiast jego słowa. Tylko dreszcz przebiegł mi po plecach i poczułem w środku gorzki, bolesny ucisk. Serce mi się kroiło, przed oczami miałem zakrwawioną, bluźnierczą twarz Gianmarii i nie mogłem oderwać myśli od tego obrazu.
–Co powiedziałeś? – jęknąłem głosem błagającego o litość.
–To, co słyszałeś, mój mały – powiedział Piero, ściskając moją dłoń. Trząsł się przy tym cały, jak suche liście na wietrze.
136
–Dlaczego chcesz mnie obrazić?–Być bastardem to nie zniewaga – mówił poważnie starzec.
–Na dodatek kpisz sobie ze mnie! – zawołałem zraniony w swej dumie.
–Nigdy bym z ciebie na zakpił, mój synu. Spuściłem oczy, nie mogąc dłużej znieść jego wzroku,
i usiłowałem pozbierać myśli. W głowie miałem pustkę.
–Po co mi taka prawda?! – krzyknąłem, niezdolny do jakiejkolwiek refleksji.
–Gdybym ci tego nie powiedział, mógłbyś napluć na mój grób. – Piero był poruszony. Oczywiście, miał rację i choć nigdy mu się nie przyznałem, z czasem poczułem dozgonną wdzięczność za jego szczerość.
–Mylisz się, padre… Nie pamiętasz mojego ojca? – odparłem, próbując się uśmiechnąć.
–Pamiętam, Angelo, ale… On nie był twoim ojcem.
–Przecież znałem mojego ojca! – podniosłem głos i wyrwałem dłoń z rąk mistrza; szalałem z niepokoju jak dzikie zwierzę w klatce, tak bardzo chciałem go przekonać. – Nazywał się Domenico… Domenico DeGrasso, był kowalem. Dobrze
0 tym wiesz…
Kapucyn znów ścisnął łagodnie moją dłoń, ale pokręcił przecząco głową.