–Rozumiem twoje lęki – powiedziałem. – Rozumiem, że się mnie wyrzekłeś, rozumiem nawet to, że chciałeś się mnie pozbyć. Wybaczam ci, ojcze. Jednak nigdy ci nie wybaczę, że zabiłeś moją matkę. I Raffaellę.
Giulio Battista Evola westchnął i zamyślił się, odrywając na chwilę wzrok od twarzy kardynała. Iuliano rzucił mu zimne spojrzenie i rozkazał:
–Zabij go…
Evola zrazu stał nieruchomo, jakby nie pojmował, co się do niego mówi. Potem wziął szpadę Wołchowicza i stanął naprzeciwko mnie, zachowując czujność. Jego jedyne oko wyrażało więcej pytań niż odpowiedzi, ale był zahartowany w ślepym posłuszeństwie jak stal, którą próbował zatopić w moich trzewiach.
Błysk szpad przyćmił pierwsze brzaski dnia widniejące na horyzoncie i rozjaśnił panujący na placu półmrok. Szpicel kardynała wywijał szpadą po mistrzowsku, jak żołnierz, i miał swoją strategię śmiertelnego ciosu, którą realizował bez pośpiechu. Od początku myślałem z lękiem, że przyjdzie mi się z nim zmierzyć i oto ten moment nastąpił w fatalnych dla mnie warunkach, Evola bowiem był świeży, a ja zmęczony i ranny. Zastosowałem taką samą taktykę jak w pierwszych chwilach walki z Polakiem. Tańczyłem tak, jak mi zagrał: on atakował,
443
a ja się broniłem. Okrążyliśmy cały plac pod czujnym okiem kardynała, który zachował luksusową pozycję widza tej krwawej walki.–Jesteś ohydnym zdrajcą. Okłamałeś mnie, Evola – zdołałem mu powiedzieć, kiedy skrzyżowaliśmy szpady.
–To nie ja posłałem Raffaellę na śmierć i przysięgam, że robiłem wszystko, aby temu zapobiec – odburknął.
–Chcesz mnie zabić? Zamordować jak mojego mistrza?
–Nie gadaj tyle, tylko broń się! – krzyknął Evola, wymierzając pchnięcie, od którego przedziurawiła mi się peleryna z boku, koło brzucha. – Twój mistrz nie mógł walczyć. Ty możesz zginąć jak mężczyzna.
W brzasku wstającego dnia coraz lepiej było widać pozostałości tej nieszczęsnej bitwy: żołnierz pływający w Fontannie Neptuna, zakrwawione ciało Inkwizytora Generalnego Toskanii i dwóch mężczyzn walczących na śmierć i życie. Anastasia obok swojej karocy wciąż płakała i wyrywała się Arseniowi. W jej łzach nie było już gniewu, tylko raczej rezygnacja w obliczu śmierci, która zdawała się nieuchronna. Walcząc, okrążyliśmy plac, docierając w pobliże Loggia dei Lanzi, gdzie nadal czekał na mnie mój koń. Blisko, lecz za daleko, bo nie mogłem go dosiąść. Musiałem się bronić, nie okazując słabości przed Evolą, bo on nie ustawał w próbach zadania mi ciosu, żeby wykonać jak najszybciej rozkaz swego pana.
–Jesteśmy do siebie podobni, bracie DeGrasso. Szkoda, że nie walczymy po tej saniej stronie, ale życie i twój głupi kaprys postawiły nas naprzeciwko siebie. Żałuję, że muszę cię zabić. Tym bardziej przykro, że zabiję syna kardynała Iuliana.
Zauważyłem, że Evola z wielkim zaskoczeniem przyjął wiadomość, że jestem z rodu Iulianów. Ale nie przypuszczałem, że zrobi to aż takie wrażenie na tym mordercy. Poczułem zimny kamień za plecami. Evola osaczył mnie przy Loggii i pewny swego zwycięstwa ciął w szyję. Jednak szpada trafiła
444
w twardą, kamienną ścianę, łamiąc się na dwie części, a Neapo-litańczyk wpadł na mnie całym ciężarem ciała. Iuliano wstrzymał oddech. Wiedział, że jak tylko Evola się odsunie, będzie na łasce mojej szpady. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że mnich przywiera coraz mocniej, pragnąc zyskać na czasie i obmyślić nową taktykę. Nie dałem mu takiej szansy. Rąbnąłem go bykiem w twarz, żeby odsunął się choć na krok. To poskutkowało. Natychmiast potem Evola schylił się, szukając czegoś w rękawie, a ja wbiłem mu szpadę między żebra. Jego oczy zabłysły na znak zwycięstwa, czego nie rozumiałem, dopóki nie zagłębił w mej piersi sztyletu równie łatwo i szybko, jak wyjął go z ukrycia. Ta dziwna daga, prawie świętokradzka, ceniona przez Evolę bardziej niż relikwie, weszła mi pod obojczyk tak głęboko, że koniec ostrza wystawał przez ramię. Zranił mnie tą samą bronią i w taki sam sposób, jak zranił Tamiego.Giulio Battista Evola runął na ziemię i patrzył na mnie. Niezdolny do dalszej walki, próbował powstrzymać resztką sił krew tryskającą z rany pod żebrami. Konał. Słabe światło brzasku padało na stojący w Loggii posąg Perseusza, który Benvenuto Cellini wyrzeźbił dla Kośmy I. Popatrzyłem na posąg przez chwilę i pomyślałem, że ja też zadałem śmierć potworowi. Z obolałą nogą i sztyletem wystającym z ramienia, opuściłem plac. Marzyłem, że dosiadam wierzchowca, który był już w zasięgu mej ręki, ale… Iuliano stanął mi w poprzek drogi.