–No tak… Jesteś tak samo kobieca jak matka – odpowiedziałem.
–A gdyby to ona zaproponowała, że z wami pojedzie, co byście jej powiedzieli?
Zwlekałem z odpowiedzią.
–Dlaczego pytasz?
–Bo widziałam wasz wzrok. Wiem, jak patrzyliście na moją matkę dziś przy kolacji.
–Co takiego widziałaś w moim wzroku?
Raffaella uśmiechnęła się w taki sposób, że rysy jej twarzy zaostrzyły się, jakby nagle wydoroślała.
–Wiem, że nie macie żony…
Westchnąłem. Znów musiałem uzbroić się w cierpliwość i popatrzyłem surowo na młodą D'Alemę, zanim odpowiedziałem.
47
–Coś ci powiem: obiecaj, że wysłuchasz moich rad, a jak wrócę następnej wiosny, to zostanę z tobą, ile tylko zechcesz.–Dobrze – mruknęła bez przekonania.
–Nigdzie nie wyjedziesz. Będziesz pomagać rodzicom w domu, możesz studiować… poezję… A teraz dostaniesz ode mnie prezent. Rozumiesz Raffaello?
–Jaki prezent?
–Podaruję ci moją ulubioną książkę.
Odwróciłem się i wziąłem z szafki obok łóżka stary egzemplarz.
–To dla mnie? – wykrzyknęła Raffaella i nieśmiało, prawie nabożnie, wzięła do ręki książkę.
–To bardzo cenna książka, dbaj o nią, jest twoja. Powinnaś nauczyć się łaciny, w przeciwnym razie będę zmuszony czytać ci po kawałku za każdym razem, jak się zobaczymy.
–Wyznania… Święty Augustyn – wyszeptała modlitewnie dziewczyna, głaszcząc skórzaną okładkę.
–A teraz obiecaj, że przestaniesz myśleć o wyjeździe z inkwizytorem. Zostań w domu, ucz się, a będziesz taka jak ja.
–Mam zostać zakonnicą? – zapytała z pochyloną głową.
–Nie! – zawołałem gwałtownie, nie dając jej dokończyć. – Nie to chciałem powiedzieć… Ja…
–To dobrze – przerwała, mile zaskoczona moją reakcją. – Nie ukrywam, że chciałabym pewnego dnia wyjść za mąż.
Podniosłem delikatnie jej brodę i spojrzałem w oczy. Wiedziała, czego chcę, i świadomie dążyła do celu.
–Jesteś dużo bardziej atrakcyjna niż matka… Nie spiesz się, na wszystko przyjdzie czas.
Wyglądała na speszoną moimi słowami i zachowaniem. To był dobry moment, żeby odprowadzić ją do drzwi i zakończyć rozmowę. W ciemnym korytarzu pożegnałem ją ojcowskim pocałunkiem w czoło. Odeszła dwa kroki i odwróciła się –
48
patrzyła na mnie w ciemności. Zamknąłem drzwi i wróciłem do łóżka, do ciepłej pościeli i myśli pełnych zamętu. Łóżko wydzielało delikatną woń perfum.
6
Podróż do Genui była męcząca, długa i uciążliwa. Rzadko się zatrzymywaliśmy, a w miarę jak zbliżaliśmy się do miejsca przeznaczenia, pojazd wydawał się wewnątrz coraz ciaśniejszy. Z sześciokonnym zaprzęgiem i doświadczonymi woźnicami nie obawiałem się zwłoki w podróży.Za nami zostały złoża marmurów w Massie i w Carrarze. Kończył się pejzaż Toskanii i przed nami wznosił się Apenin Liguryjski -jakby witając, uprzedzał o czekających nas jeszcze trudach drogi. Zbliżaliśmy się do Spezia, co stwierdzałem po zapachu morza i widoku dużych drzew oliwnych. Byłem na mojej ziemi. Liguria odkrywała przed nami swoje wdzięki.
Przejechaliśmy ponad siedemdziesiąt mil, zostało nam jeszcze dwadzieścia. Podróżowałem sam, za to ze wszystkimi wygodami. Miałem jedzenie, obfitość picia i dużo lektury, jednak po trzech dniach podróży odczuwałem przede wszystkim potrzebę odpoczynku. Niewielki oddział z watykańskimi flagami chronił mnie przed wandalami, którzy żyli z napadów na karoce i zabijania podróżnych. Kościół budził respekt: jego ludzie i jego mienie były praktycznie nienaruszalne.
Sięgnąłem po butelkę grappy, podarunek Tommasa. Obejrzałem i wyciągnąłem korek. To był właściwy moment, żeby wypić łyk i oderwać się od myśli, które były jedynymi towarzyszami mej podróży i nie dawały się powstrzymać. Uczepiły się kuferka z archiwum Świętego Oficjum. Miałem go przy sobie, więc wyjąłem, żeby obejrzeć. Wizerunek diabła zmroził mi krew w żyłach. Podniosłem wieczko i przyjrzałem się zawartości. Nie było tam tego, czego się spodziewałem, ale
49
znalazłem wystarczająco dużo. Zamknąłem kuferek. Patrzyłem na drzewa oliwne przesuwające się w oknie karocy i podziwiałem zamierający blask zachodzącego słońca pokonanego przez siły zaczynającej się nocy. Wróciłem myślami do zalakowanej koperty, którą dostałem od kardynała Iuliana i kiedy znów spojrzałem na otaczający krajobraz, w oddali zamajaczyła niewyraźnie czarna postać w łachmanach, chwiejąca się jak strzęp materiału na wietrze. Ktoś śledził karocę, odkąd wjechaliśmy w góry.Cień znający dobrze moje kroki, sylwetka budząca strach i pokusę… Diabeł.