353
było ich bardzo wiele. Nie było innego wyjścia, jak przetransportować statek do Cartagena de las Indias, jedynego portu ze stocznią, gdzie mogli naprawić maszt i ster. Burza trwała trzy tygodnie, uniemożliwiając prace naprawcze. Na dodatek piraci przetrzebili flotę indyjską w czasie ostatniej wyprawy i Korona hiszpańska postanowiła zawiesić czasowo rejsy. Toteż nawet kiedy byliśmy już gotowi do drogi, musieliśmy zaczekać, aż Hiszpania przyśle nowe statki dla wzmocnienia bezpieczeństwa floty, ponieważ nasze galeony nie mogły płynąć w pojedynkę. Był początek sierpnia, a my wciąż znajdowaliśmy się w Nowym Świecie.Przez cały ten czas pracowałem nad utrzymaniem zaufania, jakie udało mi się wzbudzić w Evoli, i miałem nadzieję, że Opatrzność pokieruje mymi krokami w taki sposób, abym mógł służyć jej jak najlepiej. Dni mijały mi nie tylko na lekturze i pogawędkach z załogą, gdyż poprosiłem admirała, żeby przydzielił mi jakieś zajęcie, które wypełni mi wolny czas. Pod kierunkiem marynarzy nauczyłem się różnych drobnych prac i coraz lepiej rozumiałem, jak funkcjonuje statek. Moje ciało nabrało tężyzny, werwy i mięśni; skóra stwardniała mi i czułem się silny jak dawniej, kiedy jako dziecko uprawiałem dużo ćwiczeń fizycznych. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo przyda mi się ta siła…
Trzeba trafu, że pewnego wieczoru po kolacji zostałem w mesie sam na sam z kapitanem Martinezem. Dla zabicia nudy umilaliśmy sobie czas rozmową przy alkoholu.
Po kilku kieliszkach brandy Martinez zaczął opowiadać, że jego szwagrem jest markiz, człowiek o wielkim uroku osobistym i niewielkim majątku, który cieszy się szczególnym zaufaniem dworu królewskiego Filipa II. Uczestniczy w cotygodniowych spotkaniach osób z najbliższego otoczenia króla, na których pojawia się ulubiona córka monarchy Isabela Clara Eugenia-Nie miałem powodu, żeby mu nie wierzyć, bo kapitan Martinez
354
był pryncypialny i nieskory do fantazjowania nawet przy alkoholu. Na dodatek miał szczere spojrzenie, co ostatecznie potwierdzało wypowiadane słowa. Było jeszcze sporo kieliszków i wiele różnych zwierzeń, zanim rozeszliśmy się wreszcie do swych kajut. Informacja uzyskana od kapitana była dla mnie tak cenna, że nie mogłem zasnąć z wrażenia. Do tej pory wciąż dręczyła mnie myśl, co zrobić z księgami po przybyciu do Rzymu. Rewelacje Martineza otworzyły mi oczy i wreszcie znalazłem rozwiązanie.Następnego dnia poprosiłem admirała o prywatne spotkanie; musiałem z nim porozmawiać bez świadków. Z ulgą dowiedziałem się, że jego załoga sama kierowała statkiem i robiła to lepiej niż Calvente, który postanowił wypocząć w drodze powrotnej i pił do nieprzytomności. Wychodził z kajuty tylko po to, żeby pokrzyczeć na oficerów i oglądać gwiazdy. Był świetnym marynarzem z rodu znakomitych żeglarzy, synem bohatera spod Lepanto, ale przez dziewięć miesięcy przebywania na jednym pokładzie zdążyłem poznać słabe strony admirała. Morze było jego miłością, a butelka – najlepszą przyjaciółką. Calvente przyjął mnie późnym wieczorem. Moja prośba wprawiła go w wielkie osłupienie. Na koniec poprosiłem jeszcze o pełną dyskrecję, nawet wobec Martineza. Powiedziałem, że od tego zależy los króla i samego papieża.
Admirał dokładnie wykonał powierzone zadanie, które miało swe konsekwencje pięć dni później. I okazało się całkowitą klęską.
51
Byłem głęboko przekonany, że dobrze robię, choć podobno nawet niegodziwcy wierzą w pewnych momentach życia w słuszność swojego postępowania. Oczywiście, nie chciałem okazać S'C jednym z nich wskutek podjętej decyzji. Aby mój plan się Powiódł, musiałem najpierw ukryć księgi.
355
Na godzinę przed świtem otwarłem szafę w kajucie, gdzie zainstalowaliśmy sekretną komnatę. Wyciągnąłem kuferek z księgami i postawiłem na stole. Byłem sam, nikt mnie nie widział oprócz Boga. Musiałem zajrzeć do tych ksiąg, bo tak radykalnie zmieniły moje życie, że po części czułem się usprawiedliwiony z tego przymusu. Otworzyłem kuferek i wyjąłem obie księgi. Położyłem je na stole: Necronomicon obok Kodeksu.Gdy tak leżały na drewnianym stole, obserwowałem je uważnie – były wszak słowem Szatana – badałem wzrokiem każdy fragment okładki i grzbietu. Przesuwałem ręką po krawędzi, wyczuwałem chropowatość foliałów i twardość okuć z brązu na narożnikach oprawy. Otworzyłem Necronomicon.
Na pierwszej stronie, którą widziałem już w Asunción, był rysunek stopy czarownicy i podpis Gianmarii, jako autora przekładu. Następna zawierała umieszczone pośrodku krótkie przesłanie wyrażające ducha księgi: