Widziałem wzbierający w nim gniew, bo Evola zacisnął mocniej szczęki. Kontynuowałem:
–Jeszcze jedno: jutro zajmę się zbadaniem sytuacji naszego heretyka. A wy zajmiecie się przygotowaniami do mszy przed wyjazdem.
–Msza? – burknął Neapolitańczyk. – A kto ją odprawi?
–Któryś z jezuitów.
–Ale, ekscelencjo… chcecie pozwolić na odprawienie mszy jednemu z jezuitów, pozostających obecnie w odosobnieniu? Jak to przyjmą hiszpańscy żołnierze? Ktoś, kto może okazać się heretykiem, ma dokonać przeistoczenia Ciała i Krwi Chrystusa? – Evola był oburzony, zdumiony, obolały. Moja decyzja wprawiła go w osłupienie.
–Niech brat zostawi „ale" i robi, co nakazałem. Wszystko inne to dywagacje pozbawione sensu – odpowiedziałem i odwróciłem oczy, wracając do przerwanego zajęcia.
Tym łatwym do odczytania gestem dałem mu do zrozumienia, że rozmowa skończona. Evola zrozumiał to doskonale.
–Jak Wasza Ekscelencja każe.
Co powiedziawszy, notariusz ruszył dumnie ku drzwiom, ale jeszcze zatrzymał się w progu, żeby zadać ostatnie pytanie lub dodać coś na zakończenie. Nie dałem mu dojść do słowa.
336
–Zrozumcie, że jestem sędzią i nie obchodzi mnie, co myślą o moich decyzjach hiszpańscy żołnierze. Terenem mojego działania jest sąd, a nie przesąd. Nie nadużywajcie więcej mojej cierpliwości.Giulio Battista Evola spojrzał na mnie i wykonał swój charakterystyczny gest: pogłaskał się powoli po bliźnie na twarzy, po czym skrzywił usta w uśmiechu niezadowolenia, który niósł zapowiedź jeszcze większych problemów. Na koniec bez słowa zamknął za sobą drzwi. Nie ulegało wątpliwości, że tego wieczoru podpaliłem drwa pod moim własnym stosem.
XVIII
ODKUPIENIE
47
Ta wyprawa stała się punktem zwrotnym w moim życiu i mojej karierze, najważniejszym epizodem całego mojego istnienia, tego dotychczasowego i tego, które miało nadejść. Z dala od domu, co było rzeczą zwyczajną w pracy inkwizytora, ale również z dala od świeżo rozkwitłego uczucia, musiałem samotnie podjąć decyzję, która zaważy na mojej przyszłości i na życiu osób, które mi zaufały. Wcale nie zamierzałem spędzić tego dnia na badaniu sprawy Tamiego, choć tak powiedziałem Evoli. Musiałem zastanowić się nad sobą i tym wszystkim, co mi się przydarzyło.Przyszłość jawiła mi się niepewna, zwłaszcza że moja droga – dotąd tak prosta – coraz częściej rozwidlała się w różnych kierunkach i każdy wydawał się ważny. Polecenia kardynała Iuliana wykonałem nienagannie, nic mi nie można było zarzucić: miałem w ręku zakazane księgi, a wraz z nimi – chwalebną szansę awansu w karierze kościelnej, co do tej pory uważałem za swój cel i priorytet. Zdobycie władzy. Coraz większej władzy. Ale jednocześnie myślałem o Tamim, który reprezentował inną rzeczywistość i zapraszał, żeby się do nich przyłączyć. Ten ksiądz przypominał mi mnie samego sprzed wielu lat, kiedy nade wszystko przedkładałem sprawy ducha i chciałem bronić wiary, poświęcając się dla innych. To była
338
droga Piera Del Grandę, którą musiałem opuścić, choć byłem do niej przygotowany, ale tak mi kazano. I teraz, zmęczony tyloma intrygami, otwierałem serce na uczciwe, szczere, proste słowa tego „heretyckiego" księdza. Jeśli zrobię to, o co prosi, stracę urząd inkwizytora. Te dwie drogi były nie do pogodzenia, a wybór jednej z nich będzie nieodwracalną decyzją. Bez szansy na powrót. Choć może ja nie chciałem widzieć takiej szansy. Wolałem ucieczkę, drogę totalnej rezygnacji, bo ona prowadziła szybko i prosto do mojej ukochanej Raffaelli.Jednak nadal lubiłem moją pracę, od początku dawała mi satysfakcję, bo zaspokajała mój głód sprawiedliwości. Walczyłem z grzechem wyrytym na twarzach mężczyzn i kobiet, wyrywałem herezję z ich umysłów, a na dodatek sam świeciłem przykładem. Miałem Święte Oficjum we krwi, wciąż o nim myślałem. Było moim życiem. Nie wyobrażałem sobie świata bez cenzury, zapatrzonego w libertynizm. Świata, gdzie teolodzy niskiego lotu znieprawiają dogmaty wiary, ten cenny i z mozołem wypracowany spadek po naszych Ojcach, gdzie pierwszy lepszy nawiedzony poczuje się w prawie obrzucić ich bluźnier-stwami. Ja, Angelo DeGrasso, Czarny Anioł, opiekun, nie mogłem na to pozwolić.
Zło jest niewyczerpane. A moje życie nie.
Problem nie tylko w tym, że trzeba zniszczyć te księgi, których demoniczną, niszczycielską treść wyczuwałem prawie namacalnie wokół siebie, choć na pozór jawiła się bardziej jako punkt do dyskusji dla seminarium teologicznego niż dowód dla trybunału inkwizycyjnego. Wciąż mi chodziło po głowie, że jak mnie zabraknie, to Przenajświętsza Trójca będzie na ustach przechrztów, pomieszańców i innych fałszywych chrześcijan. Czy to możliwe, żeby ludzie odeszli od katolicyzmu i na nowo zaczęli wielbić złote cielce? Mnożą się na potęgę fałszywi prorocy, głosząc pozornie nowe idee, które tak naprawdę nawiązują do wczesnych herezji. Kto będzie ich przywódcą? Nowy Luter, kolejny Kalwin, a może jakiś Zwinglio lub Henryk VIII? Czy znów stwierdzą, że Trójca nie istnieje, i usuną ten